wtorek, 20 listopada 2012

Good girl.

Wiem, że nie jestem może jakaś super ładna, szczupła i zgrabna, ale nie lubię, gdy ktoś mnie z dnia an dzień olewa. Mam zamiar zamknąć drzwi, a klucz wyrzucić na środku oceanu, żeby nikt nie mógł go znaleźć. Trzeba przestać się starać i angażować, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Nie chodzi o to, że ja się w nim zakochałam. Ja myślałam, że my się po prostu zaprzyjaźniliśmy. Nie miałabym nic przeciwko temu, że ma dziewczynę, gdyby nie zachował się w stosunku do mnie tak chamsko. To ja mu doradzałam, gdy zerwała z nim dziewczyna*, pocieszałam po przegranych meczach, gdy wszyscy niesłusznie obwiniali go o porażkę, to ja pomogłam mu zadecydować, żeby nie odchodził z drużyny. Widać jaki wdzięczny. A może dla niego to nie było nic takiego? Żalił się do późnych godzin nocnych, wstałam zaspana do szkoły, bo chciałam mu pomóc. Mieliśmy tyle wspólnych tematów, ale tak zadecydował. Zerwał ze mną kontakty. Ostatnio spotkałam go na mieście. Prawie otarliśmy się o siebie rękoma, ale 'cześć' nie powiedział, tylko standardowo się patrzył. Ja nie wiem czy mu język ucięli czy co? Ok, szłam wtedy z koleżanką, ale to nie zmienia faktu, że nic nie powiedział. Z mojej dobroci i zaangażowania nic pozytywnego dla mnie nie wychodzi. Czuję się jakbym straciła przyjaciela, mimo iż on nie był moim przyjacielem. Czuję się po prostu oszukana. Muszę nauczyć się uodparniać na problemy innych i stać się arogancka i obojętna, ale nie potrafię. Muszę nad sobą popracować, bo robi się ze mnie pomoc społeczna. Już jedna osoba mi powiedziała, że jestem drugą Matką Teresą. Może to komplement, a może nie. Nie wiem. Wiem natomiast, że za dużo pomagam innym. W szkole każdy może liczyć na moją pomoc i wsparcie, a mnie to zaczyna męczyć. 

*mam problem ze zrozumieniem tego faktu, bo gdy zaczęłam z nim pisać, miał dziewczynę, ale ta z nim po jakimś czasie zerwała. ja go pocieszałam, doradzałam, co ma teraz zrobić, żeby może ją jakoś odzyskać. po jakimś czasie przestał na ten temat rozmawiać i teraz znowu ma dziewczynę, o innym imieniu niż poprzednia, ale ta widocznie ma coś przeciwko naszej znajomości, bo już nie pisze. Wiem, że skomplikowane, ale nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć.

niedziela, 11 listopada 2012

Dziwnie kończy się ten dzień...

Dziwnie kończy się ten dzień. Poszłam na spacer z moimi koleżankami i akurat przechodziłyśmy koło boiska, gdy rozgrywał się mecz. Nic nie wiedziałyśmy, bo już dawno przestałam się tym interesować. Tak oto pierwszy raz od ponad miesiąca poszłam na mecz. Zmiękły mi nogi, gdy go zobaczyłam (pisałam o nim już dwie notki, kto czytał ten wie). Byliśmy stosunkowo blisko siebie. Mógł mnie bez problemu dostrzec. W trakcie meczu starałam się na niego nie patrzeć, także nie wiem czy patrzył na mnie. Jednakże, gdy mecz już się skończył i wracał do szatni, szedł blisko mnie i się patrzył. Nic nie mówił. Szedł i patrzył się na mnie. Nie wiedziałam, co mam robić. Patrzyłam na niego przez chwilę, odwróciłam wzrok w drugą stronę i popatrzyłam znowu i tak może ze dwa razy. On patrzył się nadal. Później już nie wiem, co robił. Poszedł. Zawsze, gdy patrzyłam na niego, towarzyszył mi uśmiech. Delikatnie odwzajemniał. Teraz chciało mi się płakać. Byłam strasznie zła i zmieszana. Po co się na mnie gapił? Cały czas mam złudną nadzieję, że on jeszcze do mnie napisze. Mimo iż nie robił tego od ponad miesiąca. Od ponad miesiąca ciągnie się za mną sznur pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie zdobędę odpowiedzi. Wczoraj akurat myślałam o nim. Toczyła się we mnie walka, w której tylko on był wstanie mi pomóc. Przynajmniej jeszcze do niedawna...
Przecież jeszcze w piątek było wszystko ok. Nie myślałam o nim. Jak zawsze skoczyło się to dla mnie źle. Zawsze tak jest.

Poznałam, przyzwyczaiłam się, polubiłam, zaprzyjaźniłam, pocieszyłam, pomagałam, wspierałam, zostałam oszukana, zawiodłam się, cierpiałam, znienawidziłam nas obu, zapomniałam, przypomniałam i znów zaczyna się bitwa myśli.


Wiem i przepraszam za powtarzanie się słowa "patrzeć" w różnych formach, ale nie mam siły, czasu i chęci tego korygować. 

środa, 7 listopada 2012

about a girl

Nie lubię dziewczyn w mojej szkole. Jest kilka takich rok młodszych ode mnie. Wiecie, rzucające się w oczy kolczyki w wargach (u nas w szkole są zabronione, ale jak już ktoś ma to takie mało widoczne, wielkości główki od szpilek, ja też tak mam, a po szkole zmieniam na kółko), włosy przefarbowane na czarno, wysokie buty i oczywiście nieumiejętne w nich chodzenie, strojenie się (czasami wyglądają typowo jak spod latarnii) i oczywiście krzywe kreski na oczach. Jednym słowem masakra. No i ostatnio będąc na wycieczce szkolnej, zahaczyliśmy o Mc (to jest chyba zawsze największa atrakcja). Mimo iż staram się nie jeść mięsa to wtedy skusiłam się na coś drobnego jakieś frytki czy coś, ale nie ważne. Jedna z tych lasek kupiła brokuły i frytki. Ja niby nie mam z nimi żadnego konfliktu, więc tak na nią popatrzyłam i zapytałam czy ona rzeczywiście kupuje w mc brokuły (prawdę mówiąc, nie wiedziałam nawet, że tam takie coś jest i to głównie mnie zdziwiło). Ona odparła, że tak, bo jest - uwaga -'wegetarianką'. Na co popatrzyłam z irytacją i zapytałam się z jakiej okazji ona uważa się za wegetarianina. Powiedziała, że kocha zwierzęta i nie je mięsa. Wybuchnęłam śmiechem i powiedziałam, że to że zacznie płakać na widok zabitego zwierzaka i nie będzie jadła mięsa, to nie zobowiązuje ją do bycia wege. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Postanowiłam kontynuować dalej. Zapytałam czy jada żelki, chipsy, kisiele, galaretki etc. odparła, że tak, bo czymże miałaby się żywić. Znowu wybuchłam śmiechem. Zadałam znów pytanie. Mianowicie czy wie, że w takich produktach znajduje się m.in. żelatyna wieprzowa, a to co ma właśnie zamiar zjeść- usmażone zostało najprawdopodobniej na tłuszczach zwierzęcych. Wegetarianie nie jedzą takich rzeczy - dodałam. Znów nic nie odpowiedziała. Zrobiła się na twarzy czerwona jak burak i patrzyła się na mnie wielkimi oczami. Na koniec uśmiechnęłam się delikatnie i życzyłam smacznego. Wszyscy znajomi naokoło zaczęli chichotać, razem z naszymi nauczycielkami od biologii i angielskiego, a dziewczynie zrobiło się głupio. Nie wiem, co dalej zrobiła, bo usiadłam w miejscu, gdzie nie była w zasięgu moje wzroku. Od tamtego czasu mnie unika, a a gdy już jestem gdzieś niedaleko, to mnie mierzy z góry do dołu, ale nie mam zamiaru an to reagować. Mnie ta historia szczerze ubawiła.
Wiem, że może byłam wredna i bezpośrednia, ale ona naprawdę mnie zdenerwowała i podirytowała. Nie lubię takich osób. Myślą, że są fajne, a wszyscy mają je dość. Myślę, że każdy zna chociaż jedną taką osobę, jak one. Chociaż żeby miały trochę w głowie, a tu nic. Siarka. Co sądzicie o moim zachowaniu? Postąpiłam słusznie czy nie? Jak Wy byście zareagowali?

Pozdrawiam. Liz.

sobota, 3 listopada 2012

I forgot. One year! :)

Przepraszam, przepraszam najmocniej w świecie Was przepraszam. Przez te ostatnie wydarzenia w moim życiu, zapomniałam całkiem, że wczoraj (2 listopada) miną rok odkąd prowadzę tego bloga. Jak ten czas szybko leci! Jest mi niezmiernie miło, że jest kilka osób, które chętnie odwiedzają mojego bloga. Mam nadzieję, że każdy kto chociaż raz wejrzał na tego bloga, wyniósł z niego coś cennego. Opisałam tu wiele ważnych chwil w moim życiu. Dzięki temu blogowi mogłam "wygadać się" oraz podzielić moimi poglądami. Pod każdą notką znalazłam radę, która w mniejszym lub większym stopniu mi pomogła. Dziękuję, dziękuję, dziękuję Wam za wszystko! Liczę na to, że dalej będziecie mnie wspierać, czytać, dawać mi rady, dzielić się ze mną swoimi poglądami/doświadczeniami/opiniami etc. Mam też taką cichą nadzieję, że z czasem Was przybędzie i będziecie inspirować mnie do pisania kolejnych notek! Jeszcze raz za wszystko bardzo dziękuję, bo pewnie nie zdajecie sobie sprawy, ale często dajecie mi motywacje do dalszego działania! Oby tak dalej!

Pozdrawiam. Wasza Liza Sheer :))

piątek, 2 listopada 2012

Między młotem a kowadłem.

Ostatnio ludzie stawiają mnie w trudnych sytuacjach, często bez wyjścia. Jakiś czas temu grupka moich przyjaciółek podzieliła się na pół, a ja stoję między nimi. Czuję, że każą mi wybierać między sobą, ale ja nie chcę tego robić! Rozmawiam z jednymi (nazwijmy je dla ułatwienia grupą X) to gadają na drugie (grupa Y) i na odwrót, a ja znając odpowiedzi na nurtujące je pytania odpowiadam (nie wiem czy to zdanie wgl ma sens, ale ok). Grupa X myśli, że stoję po stronie grupy Y i je tym samy bronię i odwrotnie. To jest takie straszne. Często w tym samym momencie obie grupy proponują mi spotkanie. Co ja mam wtedy robić? Wybierać? Nie potrafię, a razem na pewno nie będą chciały się spotkać. Nie da się z nimi też porozmawiać, bo zaraz się na mnie 'boczą'. Pogodzenie się ich graniczy z cudem, a pewnie jeśli przyjdzie co do czego, to zostanę sama. Boję się tego. Boję się także, że zrobię coś nieodpowiedniego i ktoś się na mnie obrazi. Jestem, bezradna. Wszystkie są mi tak samo bliskie i tak samo ważne! Mam ochotę zaszyć się w domu i nie wychodzić. Weekendy są szczególnie trudne, bo wszystkie mamy wolny czas. I co mam podzielić? Pół dnia z tymi, pół z tymi? Bez sensu...

Wiem, chaotyczne, mało zrozumiałe, ale ważne dla mnie. Macie może jakieś rady? 

Pozdrawiam.
Liz.