niedziela, 30 grudnia 2012

no New Year's Eve party + no life = I hate my parents.

Moi rodzice pierwszy raz w życiu dali mi oznaki, jak bardzo mi nie ufają. Dzięki temu w jutrzejszy wieczór/noc będę siedzieć sama. Dostałam zaproszenie na sylwestra na jedną z sal w naszym miasteczku. Jest ona oddalona ok. 1km od mojego domu. Będą tam wszyscy moi znajomi! A moi rodzice w tym roku zostają sami w domu (będzie jeszcze moja starsza siostra, ale ona zostanie w domu z nieprzymusowego wyboru). Moi rodzice najpierw przesłuchali mnie, kto będzie na imprezie itd. Później stwierdzili, że owszem, mogę pójść, ale pod warunkiem, że mój tata mnie tam zawiezie i po mnie przyjedzie, a w domu będę miała jeszcze "wąchanie". Oczywiście nie zgodziłam się na ich warunki. Jestem strasznie wściekła! Oni mi wszystkiego zabraniają, o wszystko wypytują i nie mam nawet odrobiny prywatności. Nie mogę spokojnie wyjść z domu, uprzednio nie odpowiadając na pytania typu: "gdzie idziesz?", "z kim idziesz?", "gdzie będziecie chodzić?", "a znam tych twoich znajomych?", "o której przyjdziesz?", "a dlaczego akurat z nimi?" itp. Mam już tego serdecznie dość! Nigdy przedtem nie chciałam być od nich tak niezależna! Nigdy się tak nie zachowywali. Myśl, że jeszcze przez prawie 3 lata, będę musiała się im z wszystkiego tłumaczyć, doprowadza mnie do szału. Żadne argumenty do nich nie przemawiają. Stawiają mi warunki, a ja nie będę się im podporządkowywać, o nie! Wszyscy moi znajomi piszą, że szykuje się fajna impreza, koleżanki chodzą po sklepach i szukają sukienek i dodatków, a ja leżę cały dzień na łóżku, przed laptopem. Jest mi przykro, chole.rnie przykro, że tak się stało. Gdyby poszli gdzieś na zabawę lub przyszedłby ktoś do nich, to nie byłoby sprawy, a tak.... 

Niemniej, życzę Wam szczęśliwego nowego roku i udanej zabawy :)


Liz.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Xmas

Pomiędzy przygotowaniami do wieczerzy Wigilijnej, postanowiłam wstawić Wam krótkiego posta. 

Chciałabym złożyć sobie i Wam najserdeczniejsze życzenia, spełnienia najskrytszych marzeń. Aby nigdy nie 'zgasła' w nas chęć niesienia pomocy. Żebyśmy stawali się wciąż lepszymi ludźmi, którzy będą odróżniać dobro od zła. Przede wszystkim, żeby w naszych sercach zagościł Jezus Chrystus, który przez swoje przyjście na świat i swoją śmierć zgładził nas od śmierci wiecznej. Żebyśmy potrafili tak jak on oddać się bez reszty naszemu Ojcu w niebie. Niech nadchodzący rok będzie dla nas czasem przemyśleń i rozważań. Abyśmy nie przechodzili obojętnie obok krzywdy innych oraz żeby nikt z nas łatwo się nie poddawał. Najważniejsze to walczyć o swoje marzenia. 
W głowie mam jeszcze wiele życzeń, ale jestem w stanie wszystkich wypisać. Niech każdy z Was życzy coś sobie w moim imieniu, a ja będę o tym pamiętać w swoich rozważaniach.

W tym roku będzie nas na Wigilii 12, więc muszę już lecieć, bo dużo pracy przed nami :)




Owe zdjęcie nie jest moją własnością, ściągnęłam je z neta, ale mam nadzieję, że nic mi z tego powodu nie grozi. 

Do zobaczenia dzisiaj, duchowo o 24 :)

sobota, 15 grudnia 2012

Zła kobieta.

Całą sobotę przesiedziałam w domu. Za oknem pada deszcz i nawet nie mam ochoty wystawiać nosa na zewnątrz. Wypiłam już dzisiaj kilka herbat i przesłuchałam chyba wszystkie dostępne piosenki Ani Serafińskiej.
 Dawno nie brałam udziału w żadnym konkursie lub koncercie. Obawiam się, że spowodowane jest to moją odwzajemnioną nienawiścią do nauczycielki, która próbuje uczyć mnie muzyki. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć się samej dowiadywać o wydarzeniach muzycznych, które by mnie zainteresowały, bo do tej pory informowano mnie o wszystkim w szkole. No nic, wróciły stare, złe czasy, powróciła zmora i trzeba zacząć sobie radzić i nie dać się sprowokować. Ciężko jest robić coś, gdy ciągle rzucane są ci kłody pod nogi. Zazdrość ludzi czasem mnie dobija. Szkoda tylko, że w tym przypadku nie mogę się bronić, a jeżeli już chcę to robić, to bardzo dyskretnie, bo mogę mieć problemy - z nauczycielami lepiej nie zadzierać (znam to z obserwacji i autopsji). Na szczęście to ostatni rok, gdy widzę tę kobietę, wiec jakoś to przepękam. Nie dam tylko sobą manipulować, bo widzę że coraz częściej gra ze mną w "kto będzie lepszy" lub "zróbmy sobie konkurencję", po prostu żałosne. Dorosła osoba, a taka głupia. Nie mam słów. Żyję tylko nadzieją, że owa postać wreszcie zmieni mniemanie o sobie i jej ego zacznie mieścić się w jakimkolwiek pokoju. Mam ochotę ją uświadomić, że nie jest osobą kompetentną do zajmowania się muzyką. Wiele osób mnie popiera, nie jestem sama, ale nikt nie ma na nią haka. Zbieramy, zbieramy... :)) właśnie sobie pomyślałam, że jestem wredna. a nie, już mi minęło. :)

"Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie"

Pozdrawiam.
Liz.

P.S.
W moje głowie brak pomysłu na notki. Piszcie o czym chcielibyście przeczytać. Rzućcie jakieś hasło lub temat. Będę bardzo wdzięczna :))

wtorek, 4 grudnia 2012

Let it snow!

Wstając dzisiaj rano do szkoły, zauważyłam za oknem śnieg. Ucieszyłam się niezmiernie, bo już nie mogłam się doczekać. Niestety wracając w południe do domu, długo oczekiwany, biały puch zaczął topnieć. Także spoglądając teraz za okno widzę znowu szare budynki i łyse drzewa. Mimo iż zawsze narzekam na zimę, to tak naprawdę, co roku z niecierpliwością wypatruję pierwsze płatki śniegu. Właśnie to jest w naszym klimacie piękne. Dzięki temu, że nasze pory roku tak gwałtownie się różnią, to każdą lubimy i doceniamy na swój sposób. Grudzień jest pięknym czasem. Czasem oczekiwania Pana Jezusa. Lubię siedzieć wieczorem w pokoju z zapalonymi świeczkami, gdy śnieg pada za oknem. Zajmuję się wtedy przyjemnymi rzeczami. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że minie pierwszy i drugi dzień świąt i wszyscy nagle wracają do normalności. Tego trochę mi szkoda, że przygotowujemy się tak długo, a tak szybko to przemija. Kiedy u Was ubiera się choinkę i przystraja wszystko co możliwe? U mnie ten szał zaczyna się już powoli, ale choinkę ubieramy kilka dni przed Wigilią. Drzewko musi być koniecznie żywe i wysokie! Nie wyobrażam sobie co roku takiego samego kształtu. Zawsze dokładnie mierzymy i przyglądamy się z tatą naszej wybrance. W zeszłym roku niestety robiliśmy to trochę w pośpiechu i był mały wybór. Nie zauważyliśmy i nasza choinka miała "dziurę". Brakowało jej jednej, dość obszernej gałęzi w środku, ale daliśmy radę ;d My zazwyczaj wybieramy jodłę. Jej przepiękny, lekko cytrusowy zapach unosi się w całym pokoju. Ah, jak ja się nie mogę tego doczekać! Mamy jeszcze baaaaardzo stare lampki choinkowe z kształcie świeczek. Niektóre bombki są dwa razy starsze ode mnie! Ale taka choinka jest dla mnie idealna, mimo swojej nie idealności.  
Z racji tego, że mam dość sporą rodzinę, a w moim portfelu przeciąg to nie obdarowuję prezentami moich bliskich. Jakoś nigdy nikt tego między sobą nie robił. Ale w tym roku musiałam zrobić wyjątek (no teraz to w sumie będzie już coroczny obowiązek ;p). Kupiłam prezent na 6 grudnia dla mojej chrześnicy. Wybrałam rękawiczki i czapeczkę*. Zastanawiam się czy dokupić coś jeszcze. Na gwiazdkę też mam zamiar zrobić jakiś prezent. Nie wiem tylko, co. Doradzicie? Małej 20. pyknie 5 miechów! ;d

Pozdrawiam. Liz.


*czpeczka - coś mniej więcej takiego tylko z oczami misia i ryjkiem

wtorek, 20 listopada 2012

Good girl.

Wiem, że nie jestem może jakaś super ładna, szczupła i zgrabna, ale nie lubię, gdy ktoś mnie z dnia an dzień olewa. Mam zamiar zamknąć drzwi, a klucz wyrzucić na środku oceanu, żeby nikt nie mógł go znaleźć. Trzeba przestać się starać i angażować, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Nie chodzi o to, że ja się w nim zakochałam. Ja myślałam, że my się po prostu zaprzyjaźniliśmy. Nie miałabym nic przeciwko temu, że ma dziewczynę, gdyby nie zachował się w stosunku do mnie tak chamsko. To ja mu doradzałam, gdy zerwała z nim dziewczyna*, pocieszałam po przegranych meczach, gdy wszyscy niesłusznie obwiniali go o porażkę, to ja pomogłam mu zadecydować, żeby nie odchodził z drużyny. Widać jaki wdzięczny. A może dla niego to nie było nic takiego? Żalił się do późnych godzin nocnych, wstałam zaspana do szkoły, bo chciałam mu pomóc. Mieliśmy tyle wspólnych tematów, ale tak zadecydował. Zerwał ze mną kontakty. Ostatnio spotkałam go na mieście. Prawie otarliśmy się o siebie rękoma, ale 'cześć' nie powiedział, tylko standardowo się patrzył. Ja nie wiem czy mu język ucięli czy co? Ok, szłam wtedy z koleżanką, ale to nie zmienia faktu, że nic nie powiedział. Z mojej dobroci i zaangażowania nic pozytywnego dla mnie nie wychodzi. Czuję się jakbym straciła przyjaciela, mimo iż on nie był moim przyjacielem. Czuję się po prostu oszukana. Muszę nauczyć się uodparniać na problemy innych i stać się arogancka i obojętna, ale nie potrafię. Muszę nad sobą popracować, bo robi się ze mnie pomoc społeczna. Już jedna osoba mi powiedziała, że jestem drugą Matką Teresą. Może to komplement, a może nie. Nie wiem. Wiem natomiast, że za dużo pomagam innym. W szkole każdy może liczyć na moją pomoc i wsparcie, a mnie to zaczyna męczyć. 

*mam problem ze zrozumieniem tego faktu, bo gdy zaczęłam z nim pisać, miał dziewczynę, ale ta z nim po jakimś czasie zerwała. ja go pocieszałam, doradzałam, co ma teraz zrobić, żeby może ją jakoś odzyskać. po jakimś czasie przestał na ten temat rozmawiać i teraz znowu ma dziewczynę, o innym imieniu niż poprzednia, ale ta widocznie ma coś przeciwko naszej znajomości, bo już nie pisze. Wiem, że skomplikowane, ale nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć.

niedziela, 11 listopada 2012

Dziwnie kończy się ten dzień...

Dziwnie kończy się ten dzień. Poszłam na spacer z moimi koleżankami i akurat przechodziłyśmy koło boiska, gdy rozgrywał się mecz. Nic nie wiedziałyśmy, bo już dawno przestałam się tym interesować. Tak oto pierwszy raz od ponad miesiąca poszłam na mecz. Zmiękły mi nogi, gdy go zobaczyłam (pisałam o nim już dwie notki, kto czytał ten wie). Byliśmy stosunkowo blisko siebie. Mógł mnie bez problemu dostrzec. W trakcie meczu starałam się na niego nie patrzeć, także nie wiem czy patrzył na mnie. Jednakże, gdy mecz już się skończył i wracał do szatni, szedł blisko mnie i się patrzył. Nic nie mówił. Szedł i patrzył się na mnie. Nie wiedziałam, co mam robić. Patrzyłam na niego przez chwilę, odwróciłam wzrok w drugą stronę i popatrzyłam znowu i tak może ze dwa razy. On patrzył się nadal. Później już nie wiem, co robił. Poszedł. Zawsze, gdy patrzyłam na niego, towarzyszył mi uśmiech. Delikatnie odwzajemniał. Teraz chciało mi się płakać. Byłam strasznie zła i zmieszana. Po co się na mnie gapił? Cały czas mam złudną nadzieję, że on jeszcze do mnie napisze. Mimo iż nie robił tego od ponad miesiąca. Od ponad miesiąca ciągnie się za mną sznur pytań, na które prawdopodobnie nigdy nie zdobędę odpowiedzi. Wczoraj akurat myślałam o nim. Toczyła się we mnie walka, w której tylko on był wstanie mi pomóc. Przynajmniej jeszcze do niedawna...
Przecież jeszcze w piątek było wszystko ok. Nie myślałam o nim. Jak zawsze skoczyło się to dla mnie źle. Zawsze tak jest.

Poznałam, przyzwyczaiłam się, polubiłam, zaprzyjaźniłam, pocieszyłam, pomagałam, wspierałam, zostałam oszukana, zawiodłam się, cierpiałam, znienawidziłam nas obu, zapomniałam, przypomniałam i znów zaczyna się bitwa myśli.


Wiem i przepraszam za powtarzanie się słowa "patrzeć" w różnych formach, ale nie mam siły, czasu i chęci tego korygować. 

środa, 7 listopada 2012

about a girl

Nie lubię dziewczyn w mojej szkole. Jest kilka takich rok młodszych ode mnie. Wiecie, rzucające się w oczy kolczyki w wargach (u nas w szkole są zabronione, ale jak już ktoś ma to takie mało widoczne, wielkości główki od szpilek, ja też tak mam, a po szkole zmieniam na kółko), włosy przefarbowane na czarno, wysokie buty i oczywiście nieumiejętne w nich chodzenie, strojenie się (czasami wyglądają typowo jak spod latarnii) i oczywiście krzywe kreski na oczach. Jednym słowem masakra. No i ostatnio będąc na wycieczce szkolnej, zahaczyliśmy o Mc (to jest chyba zawsze największa atrakcja). Mimo iż staram się nie jeść mięsa to wtedy skusiłam się na coś drobnego jakieś frytki czy coś, ale nie ważne. Jedna z tych lasek kupiła brokuły i frytki. Ja niby nie mam z nimi żadnego konfliktu, więc tak na nią popatrzyłam i zapytałam czy ona rzeczywiście kupuje w mc brokuły (prawdę mówiąc, nie wiedziałam nawet, że tam takie coś jest i to głównie mnie zdziwiło). Ona odparła, że tak, bo jest - uwaga -'wegetarianką'. Na co popatrzyłam z irytacją i zapytałam się z jakiej okazji ona uważa się za wegetarianina. Powiedziała, że kocha zwierzęta i nie je mięsa. Wybuchnęłam śmiechem i powiedziałam, że to że zacznie płakać na widok zabitego zwierzaka i nie będzie jadła mięsa, to nie zobowiązuje ją do bycia wege. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Postanowiłam kontynuować dalej. Zapytałam czy jada żelki, chipsy, kisiele, galaretki etc. odparła, że tak, bo czymże miałaby się żywić. Znowu wybuchłam śmiechem. Zadałam znów pytanie. Mianowicie czy wie, że w takich produktach znajduje się m.in. żelatyna wieprzowa, a to co ma właśnie zamiar zjeść- usmażone zostało najprawdopodobniej na tłuszczach zwierzęcych. Wegetarianie nie jedzą takich rzeczy - dodałam. Znów nic nie odpowiedziała. Zrobiła się na twarzy czerwona jak burak i patrzyła się na mnie wielkimi oczami. Na koniec uśmiechnęłam się delikatnie i życzyłam smacznego. Wszyscy znajomi naokoło zaczęli chichotać, razem z naszymi nauczycielkami od biologii i angielskiego, a dziewczynie zrobiło się głupio. Nie wiem, co dalej zrobiła, bo usiadłam w miejscu, gdzie nie była w zasięgu moje wzroku. Od tamtego czasu mnie unika, a a gdy już jestem gdzieś niedaleko, to mnie mierzy z góry do dołu, ale nie mam zamiaru an to reagować. Mnie ta historia szczerze ubawiła.
Wiem, że może byłam wredna i bezpośrednia, ale ona naprawdę mnie zdenerwowała i podirytowała. Nie lubię takich osób. Myślą, że są fajne, a wszyscy mają je dość. Myślę, że każdy zna chociaż jedną taką osobę, jak one. Chociaż żeby miały trochę w głowie, a tu nic. Siarka. Co sądzicie o moim zachowaniu? Postąpiłam słusznie czy nie? Jak Wy byście zareagowali?

Pozdrawiam. Liz.

sobota, 3 listopada 2012

I forgot. One year! :)

Przepraszam, przepraszam najmocniej w świecie Was przepraszam. Przez te ostatnie wydarzenia w moim życiu, zapomniałam całkiem, że wczoraj (2 listopada) miną rok odkąd prowadzę tego bloga. Jak ten czas szybko leci! Jest mi niezmiernie miło, że jest kilka osób, które chętnie odwiedzają mojego bloga. Mam nadzieję, że każdy kto chociaż raz wejrzał na tego bloga, wyniósł z niego coś cennego. Opisałam tu wiele ważnych chwil w moim życiu. Dzięki temu blogowi mogłam "wygadać się" oraz podzielić moimi poglądami. Pod każdą notką znalazłam radę, która w mniejszym lub większym stopniu mi pomogła. Dziękuję, dziękuję, dziękuję Wam za wszystko! Liczę na to, że dalej będziecie mnie wspierać, czytać, dawać mi rady, dzielić się ze mną swoimi poglądami/doświadczeniami/opiniami etc. Mam też taką cichą nadzieję, że z czasem Was przybędzie i będziecie inspirować mnie do pisania kolejnych notek! Jeszcze raz za wszystko bardzo dziękuję, bo pewnie nie zdajecie sobie sprawy, ale często dajecie mi motywacje do dalszego działania! Oby tak dalej!

Pozdrawiam. Wasza Liza Sheer :))

piątek, 2 listopada 2012

Między młotem a kowadłem.

Ostatnio ludzie stawiają mnie w trudnych sytuacjach, często bez wyjścia. Jakiś czas temu grupka moich przyjaciółek podzieliła się na pół, a ja stoję między nimi. Czuję, że każą mi wybierać między sobą, ale ja nie chcę tego robić! Rozmawiam z jednymi (nazwijmy je dla ułatwienia grupą X) to gadają na drugie (grupa Y) i na odwrót, a ja znając odpowiedzi na nurtujące je pytania odpowiadam (nie wiem czy to zdanie wgl ma sens, ale ok). Grupa X myśli, że stoję po stronie grupy Y i je tym samy bronię i odwrotnie. To jest takie straszne. Często w tym samym momencie obie grupy proponują mi spotkanie. Co ja mam wtedy robić? Wybierać? Nie potrafię, a razem na pewno nie będą chciały się spotkać. Nie da się z nimi też porozmawiać, bo zaraz się na mnie 'boczą'. Pogodzenie się ich graniczy z cudem, a pewnie jeśli przyjdzie co do czego, to zostanę sama. Boję się tego. Boję się także, że zrobię coś nieodpowiedniego i ktoś się na mnie obrazi. Jestem, bezradna. Wszystkie są mi tak samo bliskie i tak samo ważne! Mam ochotę zaszyć się w domu i nie wychodzić. Weekendy są szczególnie trudne, bo wszystkie mamy wolny czas. I co mam podzielić? Pół dnia z tymi, pół z tymi? Bez sensu...

Wiem, chaotyczne, mało zrozumiałe, ale ważne dla mnie. Macie może jakieś rady? 

Pozdrawiam.
Liz.

poniedziałek, 22 października 2012

My God.

Mimo iż po moim blogu tego nie widać, to ja naprawdę jestem zdecydowana i uparta. Ludzie pytają mnie, jak to robię. Prawda jest taka, że ja tylko tutaj wylewam, co mi na sercu leży. Nikomu się jakoś specjalnie nie zwierzam, bo robię to tu. Wolę komuś pomagać niż rozmawiać o swoich problemach. Wczoraj wróciłam ze skupień. Może o tym wspominałam, a może nie, ale jeżdżę na skupienia do zakonu. Wszyscy mylnie twierdzą, że są to przygotowania do wstąpienia. Nic bardziej mylnego. Jeżdżę tam, aby się wyciszyć, przemyśleć pewne rzeczy, porozmawiać, pomodlić się, nauczyć czegoś i spotkać się z ludźmi. To właśnie tam nauczyłam się, co to jest obcowanie z Bogiem i drugim człowiekiem. Podziwiam te wszystkie siostry, które poświęcają swoje życie modlitwie, Bogu i ludziom, którym nieustannie pomagają. Ja akurat jeżdżę do zgromadzenia sióstr św. Elżbiety (wybaczcie, ale nie będę podawać gdzie). Przyjeżdżając tam, chętnie pomagam im w obowiązkach, ale także w pomocy ubogim, którym codziennie wydają ciepły posiłek. To wspaniałe, a zarazem smutne jak wiele może dać 'kropla' ciepłej zupy. Niejednokrotnie byłam światkiem, jak do furty zapukał ktoś biedny, spragniony i głodny. Nigdy nikt nie odmówił pomocy. Zawsze, jeżeli tylko ktoś poprosi, Siostrzyczki pomagają z wielką chęcią. Tak, nieprzypadkowo piszę 'Siostrzyczki', bo bardzo się z nimi związałam. Staram się tam przyjeżdżać jak najczęściej jest to możliwe (a muszę przejechać 80 km pociągiem, którym obecnie jadę 2 godziny -.-). W listopadzie też pojadę, na pewno. Tam nauczyłam się, co to znaczy modlitwa w życiu codziennym, który nie zawsze jest kolorowy. Teraz wiem, że niedzielna Eucharystia, jest dla mnie bardzo ważna i co tydzień odkrywam w niej coś nowego. To fascynujące, że chodząc do kościoła przez całe życie, możemy dostrzec jakieś mankamenty, o których nie mieliśmy pojęcia. Każdy inaczej to wszystko postrzega. Na blogach mało kto porusza temat wiary, a szkoda. Szkoda, bo to bardzo ważne w naszym życiu- w co wierzymy i w co (a bardziej w kogo) pokładamy swoje nadzieje i ufność. Polecam wybrać się na skupienia, do dowolnego zgromadzenia. W internecie na pewno znajdziecie coś w swojej okolicy, a jeżeli nie, to można napisać do mnie (np. w komentarzu :)), wtedy może coś poradzę albo pomogę :)
Jestem już bardzo zmęczona, więc pójdę się położyć. Jeżeli macie ochotę to piszcie, o czym mogłabym napisać następną notkę, jaką tematykę poruszyć. Jestem otwarta na propozycje. 

Miłej nocy.
Liz.

poniedziałek, 15 października 2012

Future.

To straszne, gdy masz jakieś marzenie, które nie może się spełnić. Cały czas zastanawiam się, co chcę w życiu robić, czym się zajmować, do jakiej szkoły pójść, jakie wybrać studia. W momencie, gdy uda mi się o tym nie myśleć, to zaraz wypytują mnie w domu lub szkole. Zawsze mówię to samo - idę do liceum. W głębi duszy jest inaczej. W głowie zagnieździł się pomysł pójścia do wrocławskiej szkoły ALA. Chyba chcę w życiu zajmować się muzyką, tworzyć, być artystą. Serce mówi mi, że mam iść tam, gdzie mnie ciągnie, do muzyki, do mojego ukochanego miasta Wrocław, które w moim mniemaniu jest miastem artystycznym. Gdy tylko się tam pojawię, od razu czuję się inaczej, jestem pełna pozytywnej energii i mam chęć do tworzenia. Ciągnie mnie tam. Ciągnie strasznie. Chcę tam zamieszkać jak najszybciej.  Rozum natomiast podpowiada, że muzyk to niepewny zawód (ale co w dzisiejszych czasach można nazwać pewnym zawodem?!), lepiej wybrać coś ścisłego, coś co mnie również interesuje. Ostatnio wszyscy dają mi do zrozumienia lub mówią w prost, że lepiej słuchać głosu serca. Cholera, to jest takie ciężkie! Jak powiedzieć rodzicom? Jak załatwić kasę na szkołę, internat, życie? To jest nie możliwe. Słyszałam wielokrotnie, jak rodzice rozmawiali, że krucho u nich z kasą. Nie mam odwagi ani sumienia ich prosić o pieniądze, a sama nie dam rady zarobić. Chyba mój los jest przesądzony. Rozum wygrał. Pieniądze wygrały....

czwartek, 4 października 2012

Wszystko jasne.

Wszystko już się wyjaśniło. Wszystko jasne. Czasami się zastanawiam czy posiadanie tzw. fejsa czy jakiegokolwiek innego, popularnego portalu społecznościowego ma sens. Już drugi raz muszę się dowiadywać wszystkiego w taki sposób. W sposób pośredni, bo przez naszego kochanego fejsbuczka. Czy ja zawsze muszę poznawać swój grunt (?) w taki sposób? Chyba należę do osób naiwnych, łatwowiernych, głupich i szalonych za razem. Przychodziłam na mecze, siedziałam do późna i rozmawiałam, przeziębiłam się tylko po to, żeby za kilka dni znowu odczytać "jest w związku...". Brawo mistrzu. Chyba przestanę ufać ludziom i zacznę wszystko olewać i inaczej interpretować, bo uważam, że staranie się nie ma jakiegokolwiek sensu. Nie. To kolejny raz, więc to musi być ze mną coś nie tak. No, ale chciałam wiedzieć, o co chodzi, to już wiem. Na własne życzenie. Szkoda tylko, że takie zimne i okrutne. Zawsze może być gorzej. W sumie teraz to jest już chyba to gorzej.

Najlepiej jest wyjść na dwór w deszczu, nikt wtedy nie zobaczy, że płaczesz.

wtorek, 2 października 2012

Dreams. Little dreams.

Nie każdy dzień w życiu jest wspaniały, taki jakbyśmy sobie wymarzyli. Moje 'małe marzenie' spełniło się w ostatnią niedzielę. Teraz potrzebowałabym jakiejś rady, jakiegoś znaku, co dalej? Propozycja spotkania? Bardzo chętnie, raz już w sumie prawie się spotkaliśmy, żeby porozmawiać, niestety tego dnia spadł deszcz. Nic na to nie poradzę, że nie zaleca się jeżdżenia rowerem w ulewie. Może czeka aż ja z czymś wyjdę? Nie wiem, nie chcę się narzucać. Ale co ja mam myśleć? Mówi jedno, a robi drugie. Może ja to źle odbieram? Kompletnie nie wiem, co mam robić. Boję się jakkolwiek zadziałać. Może lepiej nie działać? Poczekać aż On zacznie działać? Nigdy nie byłam tak zagmatwana. Dzisiaj miałam dwie kartkówki i sprawdzian. Nie pamiętam nawet jak mi poszło. Zrobiłam to wszystko na 'odwal się', żeby później móc myśleć. Myśleć nad czym? Nad swoją własną głupotą czy nad jego głupotą? Powtórzę to po raz setny. Mam kompletną pustkę w głowie. Nie wiem nic, nie wiem jak mam cokolwiek odbierać, jak reagować. Cały czas siedzę i sprawdzam raz telefon, raz facebook'a i myślę: napisz, napisz, napisz, napisz...

I don't know what to do, what to think. Help me. Give ma a sign. 


poniedziałek, 1 października 2012

Zdanie mini relacji.

Dzisiejszego dnia umieram. Byłam wczoraj na meczu (wiadomo chyba po co, pisałam o tym kilka notek temu ;)), zmarzłam niesamowicie, byłam w samym sweterku i trampkach. Dzisiaj kicham, prycham, smarkam i kaszlę, ale było warto! Dla tego jednego "cześć" i kilku spojrzeć było warto! :) Wczoraj do mnie napisał i zapytał czy przyjdę. Na miejscu przez przypadek przeszłam obok niego i powiedział mi "cześć". Zastygłam. Po jakimś czasie, gdy zaczął się rozgrzewać zaglądał cały czas i wyglądało jakby kogoś szukał. Następnie, gdy wszedł na boisko co jakiś czas spoglądał w moją stronę, ale długo nie posiedziałam, bo moim koleżanką zrobiło się zimno i musiałyśmy iść do domu. Ale gdy szłam kilka razy się obejrzał i uśmiechnęliśmy się do siebie. Po meczu pisaliśmy znowu i pytał się czy widziałam jak mu szło na rozgrzewce i potem napisał (wyrwę to z kontekstu) "[...] jak szliście to odwróciłem się do Ciebie[...]". Taaak, z tego co mi wiadomo to on nie ma już dziewczyny. Nie wiem, co mam myśleć. Jestem rozdarta na kilka części, ale czas pokaże. 

Idę uczyć się mejozy i mitozy. Biologia, jak miło ;))

Liz.

sobota, 29 września 2012

*

Niestety albo stety w sobotę mam wesele siostry i muszę z moją ekipą przygotować kilka utworów na uroczystość. Wiem, że szybko się za to zabieramy, ale tak jakoś tak wyszło i mam nadzieję, że wszystko pójdzie ok. Dzisiaj nie mogę się jakoś nad niczym skupić, bo od rana moi rodzice się kłócą. Mam ochotę wyjść z domu i wrócić co najmniej jutro. Nie wiem nawet czy mogę zejść na dół i usiąść z nimi w jednym pokoju, bo może się okazać, że nie wytrzymam i dołączę do ich sprzeczek. 
W szkole dobijają mnie moje koleżanki z klasy. To chyba wynika z ich niedojrzałości do niektórych spraw. Ciągle zalewają mnie pytaniami o chłopaka i próbują mnie z kimś zeswatać. Nie potrafią tego zrozumieć, że nikogo nie mam i narazie nie mam zamiaru mieć. Ciężki jest los singla, pośród masy zakochanych i fruwających w obłokach osób. 



Song is good for everything.

czwartek, 20 września 2012

only.

Nie było mnie tu jakiś czas, bo miałam dużo spraw na głowie. M.in. remont mojego pokoju, który ciągnął się w nieskończoność, ale na szczęście jest już gotowy! :) Nie jest taki jaki sobie go wymarzyłam, ale nie jest zły ;) 
Dzisiaj w szkole jak zwykle pełno śmiechu. Coś czuję, że ten ostatni rok zapamiętam na długo! Nie wiem jak ja się z nimi rozstanę, w tym roku staliśmy się wyjątkowo zgrani, a nie zdarzało się to nam przez ostatnie 8 lat spędzonych razem. Tak, nie wiem czy Wam mówiłam, ale w mojej szkole znajduje się gimnazjum i podstawówka w jednym budynku, do przedszkola i zerówki też chodziliśmy razem. Są tego plusy i minusy. Znamy się jak łyse konie. W sumie można powiedzieć w pewnym sensie, że przeżyliśmy ze sobą pół życia. Ale nie o tym dzisiaj chciałam...

Pewnie słyszeliście o filmie "Jestem Bogiem". Jeszcze go nie oglądałam, bo planujemy pojechać ze znajomymi na weekend do Wrocławia do kina, ale jeszcze nie wiem co z tego wyjdzie. Słyszałam, że film jest świetny, ale będę mogła ocenić go sama :) Denerwuje mnie to, że teraz wszyscy na facebook'u, w szkole w internecie, są nagle fanami Magika i Paktofoniki. Denerwuje mnie to, że co jakiś czas, jest na coś lub na kogoś tzw. dziki szał. Kiedyś Wam już mówiłam, że wychowywałam się na rapie i bardzo długo rapu słuchałam. Nie zrezygnowałam z niego stuprocentowo. To są moje korzenie, które tkwią gdzieś głęboko we mnie. K44, Paktofonika- m.in. te grupy kształtowały moją osobowość, m.in. na tym się wychowałam. Czasami słucham sobie jakiegoś dobrego rapu, mam nawet kilka utworów na telefonie. To, że zaczęłam szukać czegoś głębszego, czegoś bardziej skomplikowanego, czegoś trudniejszego nie oznacza, że nie doceniam innych gatunków muzyki. Owszem, słucham przeważnie jazzu, ale uwielbiam także metal, rock, niektóre piosenki pop'owe, rap, soul itd. Wszystko ma w sobie coś pięknego, jeżeli wypływa z 'pięknego serca'. Podziwiam ludzi, którzy zamykają się tylko w jednym stylu muzycznym. Przecież we wszystkim można znaleźć coś fascynującego, wystarczy otworzyć swój umysł. 

Pisząc dzisiejszą notkę nie miałam pojęcia o czym napiszę. Wielokrotnie pisałam coś i po chwili usuwałam i nie dodawałam tego. Dzisiaj jest inaczej ;) Może to co piszę jest bezsensu, może jest głupie, a może nie. Nie wiem, nie potrafię ocenić.

Dobrej nocy.
Liz.

poniedziałek, 3 września 2012

TAG "Kilka faktów o mnie" :))

Wchodząc na różne blogi, photoblogi itp. zauważyłam, że dość popularny stał się TAG "Kilka faktów o mnie" (czy jak kto to woli nazwać) i pomyślałam, że aby trochę urozmaicić i przybliżyć Wam moją osobę, zrobię to samo ;) Zapraszam!

1. Mam 15 lat starszego brata, ale mimo to jesteśmy w świetnym kontakcie. Zawsze mogłam na niego liczyć, jakiś czas temu dołączyła się do tego jego żona, z którą też mogę o wszystkim porozmawiać (no prawie o wszystkim, bo wiadomo jak to ze starszymi ;p). To mi pierwszej powiedzieli, że są razem, potem, że biorą ślub a jeszcze później, że będą mieli dziecko i to mnie wybrali na chrzestną (mimo iż mam starsze siostry)! i tylko ja wiem jakie mają plany na przyszłość. :)
2. Panicznie boje się starości. Nic mnie tak nie przeraża. Boję się, że zostanę sama, w jakiejś biednej klitce i nie będę mogła na nikogo liczyć lub że będę zdana na łaskę innych. 
3. Jestem bardzo zapominalska. Trzeba mi wszystko powtarzać miliony razy. Mimo to, denerwuje się, bo nie lubię gdy mi się coś ciągle przypomina ;p Kiedyś nawet wróciłam zimą ze szkoły bez kurtki i plecaka - zapomniałam.
4. Jeżeli jesteśmy już przy cechach, to jestem też bardzo uparta, niecierpliwa i nerwowa. Mimo iż jestem dobrą uczennicą to z nauką u mną ciężko. Zapominam i mylę to, czego się nauczę i przy tym bardzo się denerwuję. Często robię tak, że zostawiam to i liczę na szczęście np. ściągnięcie, chorobę nauczyciela lub fart niepytania. Czasami mam nawet nadzieję, że nauczyciel zapomni o sprawdzianie. Wiem, że to głupie i nierealne, ale to mi najnormalniej w świecie zwisa.
5. Mimo że od dwóch lat gram na gitarze to nic specjalnego nie potrafię na niej zrobić. Nie lubię grać na tym instrumencie, ale niestety na innym nie mam warunków do nauki. Kiedyś próbowałam nauczyć się gry na keyboardzie, który stoi nawet w moim pokoju, ale nie miałam do tego cierpliwości. Potrzebowałabym jakiegoś nauczyciela ;(
6. Moi rodzice dość sceptycznie podchodzą do mojego zamiłowania do muzyki. Uważają, że muzyką nie można zajmować się zawodowo, bo z tego nie ma porządnych zarobków. Chcą abym poszła na dobre studia, a muzyką zajmować się "dodatkowo", jednak ja lubię robić na złość ludziom i zastanawiam się nad pójściem na akademię muzyczną! :)
7. Lubię oglądać seriale typu "Dr House", "Ostry Dyżur", "Chirurdzy" itp. Nie brzydzę się oglądać ran, krwi czy nawet wnętrzności, ale tylko w TV. Normalnie, gdy widzę takie coś, drętwieją mi nogi. Gdyby nie to śmiało poszłabym na medycynę lub weterynarię!
8. Uwielbiam zwierzęta i mam nawet w domu dwa psy, bardzo energiczne. Niestety często mam takiego lenia, że nie chce mi się z nimi bawić. Jest mi ich bardzo szkoda, ale lenistwo przejmuje nade mną kontrolę. Bez obaw, mój brat bardzo lubi nimi zajmować, więc są zawsze wybiegane :)
9. Bardzo brzydzę się gadów i płazów. Są takie obślizgłe. Najgorsze są żaby, ropuchy i węże. Bleee!
10. Oglądałam w życiu chyba tylko pięć horrorów/thrillerów. Moi znajomi wiedzą, że przy mnie się takich filmów nie ogląda. Kiedyś przesiedziałam dwie godziny z zasłoniętymi oczami, bo zostałam zmuszona przez kolegów do oglądania, którejś części "Piły". Nie chodzi tu tylko o obrzydzenie, boję się, że coś się tam nagle pojawi i się przestraszę. Nie lubię trwać w ciągłym napięciu.
11. Często mam wrażenie, że się komuś narzucam. Nie chcę być postrzegana jako ta która zawraca wszystkim tyłek.
12. Lubię patrzeć jak ktoś je. Jednakże, gdy jest to osoba starsza strasznie się wzruszam i jest mi jej szkoda. Nie wiem czemu. Od razu mam w głowie myśli, że ta osoba dużo w swoim życiu przeżyła i czasami może nawet doskwierał jej głód.
13. Uwielbiam historię Polski, szczególnie XX wiek. Już jako małe dziecko potrafiłam powiedzieć dokładną datę wybuchy II WŚ, Powstania Warszawskiego, kto dowodził Armią Krajową, kto ją założył itd. itp. Wpajał mi to mój brat, który również jest miłośnikiem historii! :)
14. Nigdy nie okazuję miłości moim rodzicom w sposób dosłowny. Oni też nigdy tego nie robili. Jedynie będąc dzieckiem rysowałam im laurki, przytulałam się do nich, ale teraz nie mówimy sobie "kocham cię". Nie oznacza to, że jesteśmy jakąś 'zimną' rodziną. Lubimy spędzać ze sobą miło czas, ale takie gadanie bardzo nas krępuje. Mi wystarczą czyny, nie potrzebuję słów i tak ich kocham! :)
15. Jestem strasznie spóźnialska. Wszystko robię na ostatnią chwilę. Dzisiaj nawet spóźniłam się na rozpoczęcie roku. Upssss! :))
16. Będąc dzieckiem kroiłam... ślimaki! Wiem, że to straszne, ale mając kilka lat nie zwracało się na to uwagi. Biedne...
17. Może głupio się do tego przyznać, ale jeszcze niedawno lubiłam... Miley Cyrus. Szczerze powiem, że do tej pory ją nawet lubię. Mam nawet jej jedną płytę i czasami jej słucham. Ale wbrew pozorom Hannah mnie nigdy nie jarała :))
18. Brzydzę się zmywać naczynia! To najgorsza rzecz jaką mogę robić. Dobrze, że mam w domu zmywarkę. Ufff... :)
19. I to już będzie taki bonus :) Bardzo lubię robić... pranie! Haha, wiem że to dziwnie brzmi, ale tak jest! :)

To chyba na tyle. Pewnie przypomni mi się coś jeszcze innego, ale nie będę już tu tego pisać, bo to by było już chyba za dużo. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta chociaż część i jakoś się do tego ustosunkuję. Liczę na to, że Wy też na swoich blogach napiszecie "Kilka faktów o sobie", chętnie poczytam. :)) 

Liz.

piątek, 24 sierpnia 2012

Boję się...

Na chwilę obecną czuję się fatalnie. Koniec wakacji nie zapowiada się ciekawie. Ciężko mi jest o tym mówić. Niedawno poznałam chłopaka. Jest bramkarzem w naszym klubie sportowym. Co dwa tygodnie, gdy był u nas rozgrywany mecz, przychodziłam i siadałam na trybunach, mimo iż nożna mnie całkowicie nie interesuje. Poznaliśmy się przez portal społecznościowy, który cały świat doskonale zna.  Zdarzyło mi się przed naszą znajomością kilka razy pójść na mecz, więc znałam go "z widzenia", on natomiast mnie kojarzył tylko ze zdjęć. Poprosił, abym przyszła na któryś trening, więc przyszłam z koleżankami. Niestety nie pogadaliśmy sobie, bo ja nie miałam odwagi podejść, a on nie był pewny czy to ja. Wieczorem znów rozmawialiśmy i wytłumaczyłam mu wszystko, wtedy już wiedział. Pewnego wieczoru, jeszcze przed naszym spotkaniem, gdy jak zwykle pisaliśmy, dowiedziałam się, ze kogoś poznał. Oczywiście wpuściłam to i wypuściłam. Szczerze się przyznam, że myślałam, że chodzi mu o mnie. Pisało nam się naprawdę bardzo dobrze. Kończyliśmy nasze rozmowy późno w nocy, a on za każdym razem życzył mi 'dobranoc', 'miłych snów' i dziękował z miłą rozmowę. Czasami nalegał abym przychodziła na treningi i na mecze. Wczoraj znów powiedział, że kogoś poznał. Zapytałam się, czy ta osoba, nie będzie miała nic przeciwko. On odrzekł, że pisze ze mną jak z koleżanką, więc nie miałaby powodów to niepokoju. I jeżeli myślałam, że coś z naszej znajomości wyjdzie to bardzo mnie przeprasza. Oczywiście powiedziałam, że spokojnie, nic takiego sobie nie myślałam itd. Ale mój świat wtedy runął. Za każdym razem kiedy kogoś poznam, on niespodziewanie jest zajęty. Znowu! Mam dość! Nie chcę już nikogo poznawać. Boję się, że znowu będzie mnie tak bolało. Całej nocy nie przespałam płacząc. Kolejna porażka. nie chcę już więcej... boję się... . 
Dzisiaj jeszcze nie zalogowałam się i nie wiem czy jest dostępny. Nie wiem czy napisze. Nie wiem czy chcę, a by napisał. Nie wiem czy chcę cokolwiek. Wczoraj po tym 'złym' momencie, pisaliśmy już normalnie. Udałam, że nic się nie stało, ale wewnętrznie byłam przejęta. Nadal jestem...

piątek, 17 sierpnia 2012

Tak, o byle czym.

Moje długie nieobecności i moje wahania nastrojów, nie powinny Was już dziwić. Przynajmniej wychodzę z takiego założenia. Od kilku nocy nie mogę zmrużyć oczu, a w dzień zasypiam na stojąco. Nie wiem, co się ze mną takiego dzieje. Może dlatego, że nadchodzi szkoła i jesień, a co za tym idzie melancholia i przygnębienie. Tak jest co roku. Nie lubię jesieni. Z niczym przyjemnym mi się nie kojarzy. Tylko deszcz, zimno i nauka. Niestety trzeba zacząć przygotowywać się do boju. Tym bardziej, że to ostatnia klasa. Już czuję tą presję wywieraną przez rodziców i nauczycieli. Ale mogą sobie mówić, bo ich gadanie nie wiele mi pomoże. Jestem osobą, która nie lubi robić tego, co inni jej każą. Zazwyczaj robię wszystko odwrotnie i czasami wychodzę na tym źle, ale za to mam świadomość, że wybrałam to, co chciałam. Wtedy jakoś łatwiej pogodzić się z ewentualną porażką. Każdy ma swój rozum i sądzę, że każdy powinien się jemu przyporządkować. 
Tak w ogóle to chciałabym się Was o coś zapytać. Mianowicie, czy sądzicie, że fakt iż 15letnia dziewczyna ma chłopaka starszego 4 lata, to przesada? Osobiście nie wiem, co mam o tym myśleć.  I nie chodzi mi tu o rzeczy typu "jeżeli się kochają, to wiek nie ma znaczenia" itp. Chodzi mi bardziej o myślenie bardziej etyczne. Niby patrząc 4 lata to nie dużo, ale sam fakt, że chłopak ma 19 lat i od jakiegoś czasu jest pełnoletni, może kogoś zbulwersować. Może Wy jesteście w takiej sytuacji, albo ktoś z Waszego otoczenia? Co o tym myślicie i co myślą o tym Wasi bliscy? Chętnie się tego dowiem, więc zapraszam do napisania Waszej opinii w komentarzu pod notką :)

Nie wiem czy mam Wam życzyć miłych snów czy lepiej miłej pobudki, więc nie będę się jakoś specjalnie określać :) Czekam na Was i do 'zobaczenia'!

Liz. 

czwartek, 26 lipca 2012

Przerażające.

Wiem, że pisanie notek dzień po dniu nie należy do moich zwyczajów, ale dzisiaj chciałam Wam napisać o czymś, co jest dla mnie wręcz absurdalne. Od jakiegoś czasu obserwuję dziewczyny z mojej szkoły. Te które wyszły i te, które nadal do niej uczęszczają. To już nie jest wytłumaczenie, że robią to, bo są młode, bo hormony itd. To jest po prostu ich głupota, wielka, ogromna, mega głupota. Podam Wam przykład jednej dziewczyny z mojej szkoły. Na lekcjach widziałam ją może łącznie 3 miesiące. Na koniec miała dwa zagrożenia. W szkole pozwolili jej pisać egzaminy w sierpniu. Niestety, ona nawet nie złożyła podania i nie przychodziła do szkoły. Nauczycielka dzwoniła do rodziców- prosiła, upominała i nic. Mów do słupa, a słup jak... wiadomo co. Inne znowu dziewczyny łamały wszelkie zasady. Wiadomo, że w szkole nie wszystko nam się podoba, ale wypadałoby się przystosować. Niestety ludzka głupota nie zna granic. Przychodziły wymalowane, z "cycami" na wierzchu, farbowały włosy, kolczyki w wardze, wagarowały, wychodziły na przerwie na fajkę i tak jeszcze wiele mogę wymieniać. Podsumowując, łamały wszelkie zakazy panujące w naszej szkole. Dzisiaj co widzę? Niektóre z nich zakolegowały się ze starszymi dziewczynami i wsiadają do jakiś dziwnych aut. Nie muszę chyba mówić po co. Jedna, młodsza ode mnie ze dwa lata, uciekła ostatnio z domu do jakiegoś chłopaka i wróciła na drugi dzień wieczorem. To już nie jest głupota. Nie mam słów, aby to opisać. Do cholery! To jest brak szacunku do samej siebie! Nie dobrze mi się robi, jak sobie pomyślę, po co one chodzą na ruchliwą ulicę, gdzie nikt ich nie widzi i wsiadają do jakiś aut. Nie mogę sobie wyobrazić tego, że można oddać się kilku osobom w krótkim czasie lub komuś kogo się nie zna. Do tego brać za to pieniądze, bo nie wydaje mi się, żeby dziewczyna, u której w domu nikt nie pracuje, i która ma co najmniej dwójkę rodzeństwa, nosiła oryginalne buty, ma nowe ciuchy prosto z sieciówek. Moja głowa nie jest wstanie znieść tyle absurdu jednocześnie. Zastanawiam się tylko, kiedy te dziewczyny się opamiętają. W przyszłości pewnie nie będą zadowolone ze swojego postępowania. Wiem, że to nie moja sprawa, ale martwię się o to, co zrobią, gdy zaliczą tzw. "wpadkę". Która wtedy będzie chodzić dumnie z brzuchem po ulicach? Raczej żadna. 
Wy też zaobserwowaliście u siebie lub w okolicach takie zachowania? Mnie to osobiście przeraża.

Dobranoc.
Liz.


P.S
Przepraszam, że notka jest może napisana dość chaotycznie i nie jasno, ale zmęczenie daje o sobie znać. Mam nadzieję, że wszystko odbierzecie poprawnie :)

środa, 25 lipca 2012

Boring holiday.

Mam coraz mniej motywacji, aby prowadzić tego bloga. W te wakacje nie dzieje się nic. Kompletnie nic. Wstaję w południe, robię coś w domu, a potem idę na dwór, gdzie bezwiednie włóczę się z przyjaciółmi. Cały Boży dzień marnuję na siedzeniu. Ostatnio jeszcze mam problemy z kolanem, co uniemożliwia mi jakikolwiek wysiłek fizyczny np. jazdę na rowerze. Te wakacje należą do najnudniejszych w moim życiu. Nie mamy pomysłu na rozrywkę. Nikomu nie chce się robić żadnej imprezy, spania w namiotach, przynajmniej mi się nie chce. W domu nie mogę nawet spać do której godziny chcę, bo mojej zazdrosnej (?) siostrze to przeszkadza. Wkurza ją, że jestem młodsza i rodzice nie wymagają ode mnie tylu rzeczy, co od niej. Budzi mnie o 10 i mówi, że mama jest w pracy i kazała mi pomagać. Mamie się nie poskarżę, bo mi nie wierzy. Siostry niestety muszę się słuchać, bo jest starsza ode mnie kilka lat, a gdy nie ma rodziców w domu, jestem pod jej opieką. Bla, bla, bla... Ostatnio wyszła gdzieś na miasto, przyszła i zastała mnie w łóżku o godz. 13. Niestety obudziła mnie i wkurzona mówiła, że nie mogę sama za siebie. Przepraszam, że 10 miesięcy wstaję przed 7, jestem 'uwięziona' w szkole, gdy ona może sobie wstawać kiedy chce i robić co chce. W tym kraju, a przede wszystkim w tym domu, nie ma tolerancji dla ludzi pracy (:D). Niestety. Taaak. Uroki posiadania starszego rodzeństwa. Te wakacje nie będą w pełni przeze mnie wykorzystane, bo nie mam na to siły. Nie mam kiedy się wyspać. Cały czas siostra wymyśla mi jakieś zajęcia, a gdy się na nie nie zgodzę, dzwoni do rodziców i mówi, że się nie słucham. Kocham ją, bo jest moją siostrą, ale mam jej dosyć! Czekam tylko, aż mama będzie miała wolne i będę mogła spać, do której mi się podoba. Mom, I need you! :D 
Macie jakieś pomysły na spędzenie ciekawie wakacji? Mamy zamiar spać w namiotach, ale nikt ich nie posiada. Wszyscy 'stracili' swoje namioty w zeszłym sezonie, bo prawie całe wakacje były używane. Co Wy robicie ze znajomymi w czasie wolnym? Jakieś zajęcia oprócz siedzenia i gadania? Oszaleję chyba kiedyś. 
Dobra spadam, bo jutro pewnie będę musiała wstać wcześnie rano. Jak zwykle z resztą. Jeżeli   w najbliższym czasie nie zwariuję lub nie wycieńczę się, to jeszcze tu wpadnę :)


Pozdrawiam i życzę NIE nudnych wakacji! :)

Liz.

niedziela, 1 lipca 2012

New change.

Nieco zmieniłam wygląd mojego bloga, co o nim sądzicie? Jeżeli zauważycie jakieś niedociągnięcia lub macie jakieś rady to śmiało piszcie :) 
Wreszcie zaczęły się wakacje. Już się nie mogłam doczekać, bo miałam już dość szkoły - chyba jak wszyscy. Macie jakieś plany? W nadchodzącym tygodniu wyjeżdżam pod namioty na kilka dni, a w sierpniu moje długo oczekiwane warsztaty jazzowe! Już się nie mogę doczekać, jaram się niesamowicie. Jestem pewna, że będzie tak samo świetna zabawa jak rok temu i poznam wielu wspaniałych ludzi. Kilka dni temu wprowadził się do naszego miasta pewien mężczyzna. Wszyscy w sąsiedztwie obawiali się kto to, chodziły różne plotki (jak to bywa w małych miasteczkach). Wiedziałam o nim tylko jedno, że jest muzykiem.  Nie musiałam z nim rozmawiać, żeby widzieć, że jest to klawy gościu! Niestety nie miałam go okazji poznać, ale zdarzy się do najprawdopodobniej jutro, ale moja koleżanka już miała z nim do czynienia i mówiła, ze te wszystkie plotki to bujda, że jest to bardzo miły i sympatyczny człowiek. Będzie to najprawdopodobniej osoba opiekująca się naszym chórkiem, zespołem, scholą (nie wiem jak to można nazwać), bo robi się tam dość chaotycznie. Przychodzi wiele nowych osób i jest nas sporo, więc trochę trudno to ogarnąć. Wszystkiego dowiemy się wkrótce.
Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracowało i będziemy poszerzać to wspaniałe grono osób, które zwariowały na punkcie muzyki! :))

Liz.

P.S.
Jeżeli chcecie wiedzieć czym się zajmuję, co mnie interesuje, co sądzę o..., to zadawajcie mi pytania w tej i kolejnych notkach, a ja później zbiorę je w całość i odpowiem w jednej z notek. Co o tym sądzicie? Myślę, że to jakiś sposób na urozmaicenie mojego bloga i jednocześnie na bliższe poznanie mnie :))

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Pożegnania i rozstania.

Ludzie przychodzą i odchodzą. Tego drugiego nie lubię najbardziej. Najgorsze są rozstania i pożegnania. Często poznaję nowe osoby które odchodzą za szybko. Bardzo przywiązuję się do otoczenia, ludzi i bardzo szybko się z nimi zaprzyjaźniam. Nie lubię gwałtownych zmian, boję się ich. Pewnie na tym polega życie, ale boli mnie, gdy przyzwyczaję się do obecności jakieś osoby, a ona po pewnym czasie odchodzi.
Kilka dni temu dowiedziałam się, że mój najlepszy przyjaciel wyjeżdża. Tak po prostu. "Mam dość życia tutaj. Chcę wyjechać jak najdalej i nie mieć kontaktu z przeszłością, zapomnieć. Zaczynam wszystko od nowa." - prosto w oczy powiedziała mi osoba, której pomagałam w każdej trudnej chwili, która zawsze mogła na mnie liczyć. Nie zważałam na to, że czasami miał do mnie pretensje, mimo iż chciałam dobrze. To nic. Kochałam go jak brata, więc wybaczałam wszystko. Nawet to, że wzywał mnie od najgorszych, gdy był pod wpływem jakiś używek, że płakałam całą noc, bo bałam się o niego, gdy było z nim bardzo źle, gdy wracał zalany w trupa. Przychodził do mnie do domu i krzyczał na mnie, że mam go zostawić w spokoju, a następnego dnia przepraszał. Wybaczałam. Pomogłam mu wyjść z całego tego bagna w jakim siedział. Ale on tak po prostu odszedł, zostawił mnie. Dziękował mi kilkakrotnie i chciał mi to jakoś wynagrodzić. Chciałam tylko, żeby przy mnie był, ale nigdy mu tego nie powiedziałam i myślę, że teraz to nic już nie da. Teraz jest już tam, za oceanem. Zaczyna nowe, lepsze życie. Obiecał, że będzie dzwonić, ale jakoś średnio w to wierzę. Zaczną się wymówki, że ma dużo pracy, że inna strefa czasowa itd. Tak będzie próbował zapomnieć. Czuję się oszukana, ale wybaczę mu, bo był moim przyjacielem, a przyjaciołom się wybacza... 


"Pozostanę tu przy Tobie, dopóki przychodzić będziesz na brzeg tej rzeki. A gdy pójdziesz spać, ułożę się do snu u drzwi Twojego pokoju. A kiedy odejdziesz, podążę Twoim śladem. Aż powiesz mi: Zostaw mnie!, a wtedy odejdę. Ale do końca moich dni nie przestanę Cię kochać." - Paulo Coelho


niedziela, 10 czerwca 2012

Oh happy days, niekoniecznie.

Ważny dzień, o którym wspominałam w poprzednim poście, okazał się mało szczęśliwy. Miałam przesłuchanie do szkoły muzycznej, kolejne już. Wydawało mi się, że wszystko poszło dobrze. Oba przesłuchania poszły mi nawet powiem bardzo dobrze, spodziewałam się trudniejszych rzeczy. Tam gdzie chciałam iść (najbliższa szkoła muzyczna w moim rejonie), jest trudno się dostać, a jeżeli jesteś samoukiem (w moim przypadku tak jest) to jesteś prawie na starcie skreślony. Najlepiej gdybym wcześniej brała korepetycje u któregoś z nauczycieli. Jest to moim zdaniem trochę niesprawiedliwe, bo idziesz tam żeby się czegoś nauczyć, tym bardziej do I stopnia, ale nie mnie to oceniać. Niemniej jednak, moje marzenia dotyczące rozwoju muzycznego legły w gruzach. Tak po prostu, nawet nie zdążyły się dobrze rozkręcić. Trudno, muszę jakoś z żalem serca żyć dalej. W życiu nie zawsze się wszystko udaje, trzeba pogodzić się z porażkami. Może w przyszłości wyciągnę z tego jakąś lekcję. Narazie jest to dla mnie temat tabu. Oprócz moich najbliższych, nikt nie wie jaka była decyzja szkoły i nie chcę nikomu o tym mówić, ale wiem, że wkrótce będą pytać i jakoś będę musiała im powiedzieć.



czwartek, 24 maja 2012

...

Na chwilę obecną nie mam ochoty na nic. Mam problemy w szkole, ze znajomymi z klasy, wszyscy mnie o wszystko obwiniają. Za kilka dni mam ważny dzień, a siedzę z gorączką, zapchanym nosem, ze spuchniętymi migdałami i ledwo, co mogę z siebie wydusić jakikolwiek dźwięk. Chcę zasnąć i obudzić się pod koniec czerwca. Dlaczego wszyscy wymagają ode mnie tylu rzeczy, a później nie doceniają mojego wkładu pracy? Staram się. Robię sama to, co powinno zrobić masa innych osób. Od początku mówiłam, że nie dam rady, ale wszyscy mają mnie za dokładnego i uporządkowanego kujonka, który nad wszystkim czuwa. Wiem, że to jest sprzeczne z tym, co dotychczas pisałam, ale w obecnej chwili nie chce mi się żyć. Nic mnie tu nie trzyma. To nie jest tak, że będę teraz próbowała sobie coś zrobić, bo wiem, że po każdej burzy przychodzi słońce (czy jak to tam było), ale po prostu chcę, żeby się już pewien etap zakończył. Od jakiegoś czasu nic mi się nie układa. Wszyscy są na mnie źli i zganiają wszystko na mnie. Pokazuję efekty swojej pracy. Osoba nadzorująca, akceptuje to, a potem, gdy przychodzi do końca nasza współpraca, a ja na niefart jestem chora, to okazuje się, że opieprza innych, bo JA nie zrobiłam tego i tamtego. Był harmonogram, który sama zrobiłam. Do wszystkiego się dostosowałam jako JEDYNA i później okazuje się, że ja nie nie pokazałam tego harmonogramu (bo przepraszam bardzo, jeśli zwala się sobie na głowę wiele spraw i zapomina się wielu rzeczy to ja tu nic już nie będę dodawać), nie przychodziłam na konsultacje (które o dziwo ja jakoś pamiętam) i nagle osoby, które nawet nie wydrukowały gotowych już rzeczy, muszą zrobić coś więcej. Nagle nie ma osoby, która może Cię bronić, która przypomni komu trzeba Twój wkład. Zobaczymy jak się jutro sprawy potoczą. Spróbuję się nie denerwować, gdy jutro będę miała niezły ochrzan. Jestem nerwową osobą i mogę nieźle napyskować....


"Brak mi już słów, aby wyrazić jak smutno mi, jak bardzo smutno mi..."

piątek, 18 maja 2012

Present! :)

Cześć, cześć. Wreszcie jestem! Bardzo mocno Was przepraszam za moją długą nieobecność, ale niestety przyczyny niezależne ode mnie zablokowały mi do Was dostęp. Najpierw popsuł mi się laptop. Dałam koledze, żeby sprawdził, ale on powiedział, że lepiej oddać do serwisu, bo jest jeszcze na gwarancji. Tam okazało się, że muszę na niego czekać ponad dwa tygodnie. Później musiałam mieć wymienianego livebox'a, a gdy już go dostałam okazało się, że był wadliwy (i ten wadliwy, który miał być dobry, znów był wadliwy ;/). Podłączał go mój brat i myśleliśmy, że robił coś źle lub w jakiś sposób go uszkodził, więc musieliśmy czekać aż ktoś z tp do nas przyjdzie. a jak wiecie jeszcze po drodze tych wszystkich wypadków był weekend majowy i nikt nie mógł mi pomóc. Mówię, Wam jakaś masakra...  

Ktoś mnie prosił(ten Ktoś to Bibi, którą serdecznie pozdrawiam :)), żebym powiedziała co się teraz dzieje z tym moim 'zagubionym' kolegą. Wiem tylko, że olali go "kumple" albo on olał ich. W każdym bądź razie, wydaje mi się, że coś mu w końcu weszło do tej głowy. Przynajmniej takie mam wrażenie, bo rozmawiałam z nim kilka razy i wydaje mi się, że wreszcie wrócił z wakacji ten sam człowiek. Próbowałam się coś wypytać, ale on nie chce o tym gadać, to ja nie będę naciskać, ale powiedziałam mu, że jeśli będzie chciał to zawsze może ze mną pogadać. I w sumie o tyle. Teraz rzadko wychodzi na dwór, bo chyba boi się wrócić do swojego dawnego, muzycznego towarzystwa. Rozmawiałam już z nimi i powiedzieli, że nie mają nic mu za złe i nie trwonią do niego urazy. Jeżeli będzie chciał wrócić, to przyjmą go z otwartymi ramionami. Jutro mam zamiar mu to przekazać i mam nadzieję, że wreszcie będzie po staremu, bo dotychczas wszyscy byliśmy przejęci jego losem. Wiedziałam, że jest mądrą osobą i w końcu zrozumie, co robił źle i to zmieni. 

To tyle na dzisiaj. Jeszcze raz przepraszam za moją długą nieobecność. Byłabym wdzięczna, jeśli napisalibyście, o czym chcecie przeczytać w następnym poście! :) Jestem otwarta na Wasze propozycje :) Życzę sobie i Wam miłego i ciepłego weekendu :) 
xoxo
Liz.


środa, 25 kwietnia 2012

Keep watch.

Patrząc na fakt, iż mam dzisiaj dzień wolny to jestem w szoku, że już nie śpię. W ciągu tych trzech dni, w których kilkoro moich znajomych pisze te nieszczęsne kompetencje, ja całymi dniami zanurzam się w słodkim lenistwie. W przyszłym roku przyjdzie niestety kolej na mnie. 

Długo się zastanawiałam czy mogę o tym tutaj napisać, ale jednak się zdecydowałam. Od pewnego czasu z moim kolegą działo się coś dziwnego. Przestał się do nas odzywać, spędzał z nami mniej czasu, był jakiś inny, jakby zamyślony. Często gdzieś chodził, nie wiadomo gdzie, po co i na jak długo. W końcu jeden z moich kumpli, a jego najlepszych kolegów, zaczął się go wypytywać co się z nim stało, dlaczego taki jest itd. Może ktoś już się domyślił o co chodzi.  Nie będę ukrywać, że wiedziałam o tym, że czasami sobie popala. Czasami, bo tylko na jakiś 'grubych' imprezach. Wielu moich znajomych (kolegów) jara, więc nikt nie myślał, że to coś poważnego. Od kilku miesięcy zaczął to robić chyba częściej, bo widziałam jak kilka razy gadał z jakimiś dziwnymi ludźmi. Pytałam się go kto to, a on odpowiadał, że ktoś go zaczepił lub że to nic ważnego. Pokłócił się ze wszystkimi starymi kumplami. Ma podejrzane towarzystwo, utrzymuje z nami minimalny kontakt. Wszyscy odpuścili, stwierdzili, że sam wybrał sobie taką drogę, a jak nie chce pomocy to niech sobie siedzi w tym bagnie. Rozmawiałam z koleżanką, której chłopak też jara. Mówiła, że jest ciężko i ma ochotę z nim zerwać, ale za bardzo go kocha. Często z nim rozmawia, że ma tego dość, że może jarać, ale nie kosztem jej. Jednego dnia to do niego dotrze, drugiego nie. Gdy jest zbakany wszystko mu zwisa, natomiast następnego dnia obiecuje poprawę i prosi o wybaczenie. Dziwię się jej, że to wytrzymuje, widać, że bardzo jej na nim zależy. Znam kilku gości, dla których staff (sqn, czy jak kto woli inaczej) jest jak posiłek. Kręcenie kapcia, tabaka, szisza czy inne gówno jest obowiązkowe na każdej imprezie (czyli co najmniej w każdy weekend). Nie wiem gdzie są ich rodzice, którzy byli by chyba nienormalni gdyby nic nie zauważyli. Wiem jedno, że dopiero po jakimś czasie, te młode osoby uświadomią sobie co straciły, bo wielu z nich rozwaliło niejedną przyjaźń i zerwało wiele kontaktów. Łatwiej jest ich zobaczyć zajaranych niż trzeźwych. Ja osobiście nigdy nie jarałam i nie mam zamiaru tego robić. Większość osób, które mi to proponują, szanują moją decyzję. Nie ciągnie mnie do tego. W przeciwieństwie do sporej ilości moich znajomych nie palę szlug. Może jestem dziwna, ale wydaje mi się, że nieco mądrzejsza. 
Napisałam tutaj o tym, ponieważ chciałam Wam uświadomić, bo może ktoś o tym nie wiedzieć, że zioło nie prowadzi do niczego dobrego. Jeżeli ktoś z Waszych znajomych, zachowuje się dziwnie, jest zamknięty w sobie, drażliwy itp. lub ma jakiekolwiek objawy fizyczne, typu zaczerwienione oczy, to znaczy, że najprawdopodobniej wpadł w to gó.wno (przepraszam za określenie). Nie wiem jak mam mu pomóc, cały czas nad tym myślę. Chcę zrobić tak, żeby chłopak nie miał kłopotów z tego powodu. Jeżeli macie jakieś rady, to proszę o pisanie w komentarzach.

Liz.

piątek, 20 kwietnia 2012

History lesson.

Nie widzę, żeby ktoś jakoś specjalnie ucieszył się z mojego powrotu. No, ale trudno, jestem już do tego przyzwyczajona. 
Dzisiaj chciałabym skrytykować polski system szkolnictwa (nie po raz pierwszy i nie ostatni      w moim życiu). Chcę się zająć lekcją historii. Moim zdaniem, to czego uczą się dzieci/młodzież jest nonsensem. Mogę śmiało przejść po ulicach miast, wsi i popytać uczniów o różne ważne wydarzenia w historii Polski. Jestem przekonana, że większość z nich nie znałoby najprostszych dat. Sporo osób bez problemu wymieni chociaż trzech bogów greckich, egipskich czy rzymskich, a gdybyśmy się zapytali o trzech królów Polski  lub o datę rozpoczęcia II WŚ, będą zmieszani. Sama jestem w stanie wymienić greckich filozofów lub jakiejś bitwy, która nawet nie wpłynęła jakoś specjalnie na losy świata,a tym bardziej mojej ojczyzny. Gdybym nie interesowała się historią Polski, a w szczególności XX wieku, i nie czytała różnych książek, artykułów, nie pytała się ludzi lub nie oglądała filmów to sama bym nic nie wiedziała. Dlaczego? Bo w szkole o tym mówi się bardzo mało. Chodzę do szkoły już 5 rok (nie licząc 1-3 SP) i z tego co pamiętam o II WŚ wspominaliśmy tylko raz lub dwa. Starożytność, renesans etc. mam co roku. Po co? Po to, żebym narobiła sobie wstydu wśród obcokrajowców? Żebym zawiodła swoich przodków, którzy tak dzielnie walczyli o to, co mam teraz? O wolny kraj, który im odebrano? Myślę, że moim patriotycznym obowiązkiem jest znać historię swojej ojczyzny. Przykro się słucha, gdy ktoś myśli, że Józef Piłsudski walczył w bitwie pod Grunwaldem w 1800 roku. To już nie jest śmieszne. Ta niewiedza zasługuje co najmniej na karę chłosty. Nie rozumiem ludzi, który nie znają rozpoczęcia II wojny światowej. Nie chodzi mi tutaj o dokładną datę, chodzi o rok. Polak, który nie wie, czym było Powstanie Warszawskie, co to jest "godzina W", co się stało w Katyniu, a Oświęcim nie kojarzy im się z niczym, dla mnie nie mogą nazywać się Polakami. Przeglądając książkę mojego starszego brata (książka to ówczesnej 8 klasy) nie ma NIC związanego z jakimiś chorymi epokami. Cała książka jest ciekawie poświęcona prawie całemu XX wiekowi. Takie podręczniki, aż żal wyrzucać, bo mając świadomość pozbycia się ich, mam uczucie jakby ktoś odebrał mi coś cennego w życiu, coś co jest związane z tym, co mam teraz. Z moją wolnością słowa, z moimi prawami, które wcześniej były lekceważone. Mój brat bez problemu potrafi wymienić większość królów Polskich z datami ich panowania, nie zawsze dokładnie, ale się orientuje. Wie, kto był księciem, a kto królem. Dlaczego? Bo uczono go tego w szkole. Mi takiej przyjemności nie dano. Ja co roku muszę słuchać o reformacjach w Kościele, o renesansie, baroku itd. To jest jeszcze do zniesienia, bo czasami coś tam o Polsce wspomną. Ale przykro mi jest i wstydzę się za tych, którzy nie wiedzą kim był Tadeusz Kościuszko, kto to Józef Piłsudski, kiedy były rozbiory polski, ile ich było lub chociaż kto był zaborcą. To naprawdę uderza w serce człowieka, który docenia historię i ludzi walczących o dobro ojczyzny, dzięki którym żyję w wolnym kraju. Nie żyłam w czasach rozbioru, wojny czy komunizmu, ale wiem na czym to polegało i doceniam walczących Polaków, którzy oddali życie lub zdrowie dla przyszłych pokoleń, czyli NAS. Nie zapominajmy o tym. Nie pozwólmy, aby historia Polski wymazała się z serc i umysłów ludzkich....

Liz.

niedziela, 15 kwietnia 2012

?

Chyba nadszedł czas, aby tutaj wrócić. Zaczęło mi brakować miejsca, w którym mogę się wygadać. Szczególnie teraz, gdy jest mi tak strasznie źle. Wydaje mi się, że wszystko wymyka mi się z rąk, wszystko zaczyna się sypać - moje ciało, charakter i całe życie. Czuję się bezradna, przygnębiona i zła. Zła na samą siebie, że nie potrafię nad tym wszystkim zapanować. Ostatnimi czasy moje życie to ciągłe pasmo rozczarować i niepowodzeń. Jedynymi osobami, na które mogę polegać, są moi przyjaciele, a szczerze powiedziawszy i tak nie jestem im wstanie powiedzieć wszystkiego. Wydaje mi się, że tylko udają, że ich to obchodzi, że myślą sobie "weź już skończ gadać". Pewnie się mylę, ale głupio mi. Mają swoje życie, swoje problemy, swoje związki i nie chce ich dodatkowo obarczać swoimi sprawami. Wydaje mi się, że nikt mnie nie docenia, że wszyscy chcą mieć mnie z głowy. Moi znajomi mają kogoś, kto powie im jakiś komplement, a jeśli chodzi o kolegów, to obsypują miłymi słowami swoje dziewczyny. Mi nikt od dawna nie powiedział nic podobnego. Nie wliczając w to moich przyjaciółek, które cały czas mi powtarzają różne rzeczy, z którymi ja się nie zgadzam. Mówią mi takie rzeczy, jakbym była ideałem. Niestety oprócz nich nikt tego nie zauważa. Wiem, że może to być dla Was dziwne, ale mam wiele kompleksów, z którymi od lat nie mogę sobie poradzić. Nie akceptuję siebie takiej jaka jestem. Najbardziej nie cierpię swojego ciała. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że próbuję pomagać wszystkim dookoła, a nie potrafię pomóc samej sobie.  Często potrzebuję wsparcia cielesnego i duchowego, tak jak każdy z nas. Ludzie mają mnie za szczęśliwą, radosną i zarażającą wszystkich optymizmem dziewczynę, ale rzeczywistość jest nieco inna. "Najbardziej cierpią ci, którzy najgłośniej się śmieją". Wiem, że kolejny raz przeczę swoim wcześniejszym ideologią, ale jestem tylko nastolatką, której hormony buzują. Czasami sobie po prostu nie radzę!

 Jest już stosunkowo późno. Jestem zmęczona, a muszę się jeszcze wykąpać. Napisałabym coś jeszcze, ale nie mam sił ani czasu, a czułam dzisiaj wielką potrzebę napisania tutaj. Mam nadzieję, że chociaż trochę się cieszycie z mojego powrotu (mówiłam, że długo nie wytrzymam!) Trzymajcie się cieplutko. Pozdrawiam! :)

Liz.

sobota, 31 marca 2012

Farewell.

Hej, dzisiejsza notka jest moją ostatnią. Przynajmniej na jakiś czas. Nie mam na siebie pomysłu, ze smutkiem stwierdzam, iż nie dałam rady. Zakładając tego bloga, miałam miliony pomysłów na notki, jednakże moja pamięć krótkotrwała wygrała. Pomysły na notki rodziły się zazwyczaj w 'spartańskich'  warunkach, kiedy to nie miałam możliwości zapisania swoich myśli lub wieczorem, gdy już prawie zasypiałam i nie miałam siły sięgnąć po nic do pisania - telefon czy kartkę. Jest mi bardzo przykro, ale w obecnej chwili nie mam pomysłów na notki, a myślę, że nikogo nie usatysfakcjonują notki co dwa tygodnie. Prawdę mówiąc, mnie też one specjalnie nie uszczęśliwiają. Liczyłam także na Waszą pomoc, jednakże nic z tego nie wyszło. Trudno, widocznie tak miało być. Mimo wszystko, dziękuję Wam za wszystko, za to, że przez ten krótki okres czasu byliście ze mną. Jedni od początku, a drudzy od niedawna, ale wszystkim z całego serca dziękuję i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tu wrócę i będę mogła na Was liczyć :) Ten blog to dla mnie wspaniała przygoda, która niestety już się kończy. Nie oznacza to, że usunę bloga, że  nie będę już tu wchodzić. Szkoda mi pracy włożonej w to wszystko. Trzymajcie za mnie kciuki, a najbardziej za powrót mojej weny. Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnicie i czasami powspominacie starą Liz i z miłą chęcią przeczytacie po raz setny moje notki. Dziękuję Wam jeszcze raz za wszystko i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś napiszę. Całuję i ściskam Liz.

czwartek, 29 marca 2012

:)

HEJ :)
PRZEPRASZAM, ŻE RZADKO TUTAJ PISZĘ, ALE UWIERZCIE MI, ŻE TO NIE ZNACZY, ŻE O WAS ZAPOMNIAŁAM, ŻE ZAPOMNIAŁAM O TYM BLOGU. WCHODZĘ TUTAJ CODZIENNIE Z NADZIEJĄ, ŻE POJAWIŁ SIĘ JAKIŚ NOWY KOMENTARZ. MAM DO WAS OGROMNIACHNĄ PROŚBĘ. MOGLIBYŚCIE POD TĄ NOTKĄ PODAĆ TYTUŁ TEMATU, NA KTÓRY MAM  SIĘ WYPOWIEDZIEĆ, KTÓRY MAM PORUSZYĆ? KOMPLETNIE NIE MAM POMYSŁU NA NOTKI, NIE WIEM, CO MAM PISAĆ, A WYDAJE MI SIĘ, ŻE TO CO ROBIĘ KAŻDEGO DNIA, NIE JEST JAKIEŚ SUPER CIEKAWE I NIE WYSZŁABY Z TEGO ZBYT CIEKAWA NOTKA :) CAŁY CZAS MOŻECIE PISAĆ MI W KOMENTARZACH, O CZYM CHCIELIBYŚCIE PRZECZYTAĆ, A MOŻE MACIE JAKIEŚ PYTANIA? TO ŚMIAŁO! BARDZO CHĘTNIE ODPOWIEM!! :))

POZDRAWIAM WAS I MAM NADZIEJĘ, ŻE JUŻ W TEN WEEKEND BĘDĘ MIAŁA JAKIŚ POMYSŁ NA NOTKĘ. TRZYMAJCIE SIĘ CIEPLUTKO! :))

czwartek, 15 marca 2012

Pro-life.

Wiem, że wielu z Was może sobie pomyśleć "Czym ona sobie zaprząta głowę, przecież jest jeszcze młoda" itp., ale ja chcę i czuję nawet taki obowiązek mówienia głośno i wygłaszania swoich poglądów. Długo myślałam nad swoją kolejną notką i postanowiłam, że napiszę o bardzo ważnej rzeczy, czyli o najpiękniejszym darze, jaki Bóg dał człowiekowi, mianowicie dawanie życia, którego ludzie nie doceniają. Czasami wydaje mi się, że ludzie boją się o tym mówić, wydaje im się, że ich to nie dotyczy. Niestety tak nie jest. Każdy z nas mógł zostać ofiarą aborcji, wystarczyłaby jedna decyzja, a mogłoby nas tutaj nie być... Wielu mówi, że aborcja powinna być legalna, bo każdy ma prawo do wyboru. Zgadzam się, ale trzeba było myśleć o tym wcześniej. Sądząc, że każdy ma prawo do wyboru przeczą sami sobie, bo to dziecko mające niebawem przyjść na świat nie może o sobie decydować. Wiem, że brzmi to dość absurdalnie, bo przecież ono się jeszcze nie narodziło, ale taki jest fakt. Tylko Bóg jest upoważniony do tego, aby odebrać komuś życie. Większość ludzi uważająca, że aborcja powinna być legalna nie wie chyba tak naprawdę, jak to MORDERSTWO przebiega. Specjalnie wyróżniłam słowo "morderstwo", aby uświadomić powagę sytuacji. Wyszukałam dla Was historię pewnej kobiety, której miało 'nie być', której matka poddała się aborcji, na szczęście nieudanej. Ten reportaż mówi wszystko, ja po jego obejrzeniu zaczęłam bardziej zastanawiać się nad pojęciem 'aborcji'. Nigdy jakoś specjalnie się tym nie interesowałam, do czasu aż właśnie natknęłam się na tą historię. (Pod notką znajdziecie linki, które prowadzą do tego filmu będącego w dwóch częściach.) Rozmawiałam z osobą, która mogłaby przeprowadzać takie zabiegi, ale stwierdziła, że nie jest mordercą, stwierdziła, że nie będzie zabijać bezbronnych, niewinnych istot. W pełni się z nią zgadzam, gdyż uważam, że aborcja powinna być zakazana na całym świecie! Jako Pro-life teen, chcę, aby wszyscy wiedzieli jak przebiega i jakie konsekwencje niesie za sobą aborcja. Jeżeli nie wiesz jak wygląda usunięcie ciąży (że tak lekko to nazwę), poszukaj w internecie. Tam wszystko jest wyjaśnione, na pewno znajdziecie odpowiedzi na wszystkie pytania. Mam nadzieję, że to rozwieje Wasze wątpliwości dotyczące tego, dlaczego Kościół jest przeciwny aborcji. Zadajcie sobie czasem takie pytanie: 'dlaczego Kościół jest przeciwny morderstwu?' Nie, a  przecież to dwa pokrewne pytania, a dużo ludzi odpowie na nie inaczej. Czasami piszą notki, mam nadzieję, że to co piszę, to co tutaj poruszam, w jakiś sposób do Was trafi. Mam nadzieję, że będzie to coś w rodzaju świadomej refleksji i każdy kto to przeczyta zacznie, głębiej lub nie, zastanawiać się nad tym, bo nie poruszam tutaj ważnych rzeczy, tylko po to, aby coś napisać, tylko po to, aby do kogoś to trafiło. Staram się jak najczęściej naświetlać Wam jakieś sprawy, swoje poglądy, do których zachęcam innych, ale nie zawsze wiem jak to zrobić w odpowiedni sposób, żeby było zachęcające do rozmyślania. Nie jestem pewna, czy mi to wychodzi, ale mam głęboką nadzieję, że chociaż trochę daję sobie radę. A wracając do tematu, to chciałabym powiedzieć, że zanim zaczniecie się wypowiadać na dany temat, zapoznajcie się z nim, bo wielu udziela głosu, nie mając o tym zielonego pojęcia. To przykre, że ludzie mądrzy, czasami i ludzie wysoko wykształceni, a co najdziwniejsze wierzący w Boga, mówią takie bzdety na temat aborcji. Wiem, że każdy może mieć prawo do wygłaszania swoich poglądów, do wypowiadania się na różne tematy i doskonale to rozumiem, bo sama wygłaszam swoje racje, ale nikt z nas nie ma prawa zabierać życia! Trzeba pojąć, że zostaliśmy stworzeni, aby służyć Bogu, a zabijanie, odbieranie życia nie należy do zajęć "sługi". Wiem, że wypowiadam się dość kolokwialnie, ale czasami trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Ja mam jednak nadzieję, że ukazałam Wam problemy, które mogą się wydawać dla nas odległe, ale niestety, może nawet nie wiemy ile razy na ulicy spotkaliśmy kobiety, które poddały się aborcji, nie wiemy ile razy spotkaliśmy osobę, która jakimś cudem aborcję przeżyła. Nie wiemy nawet, kogo z nas, naszych bliskich miało tutaj nie być. Na świecie są osoby, są pary, małżeństwa, które pragną mieć dzieci, a niestety z przyczyn biologicznych nie mogą ich mieć. Chcą kochać, wychowywać i martwić się, a ktoś obok nich zabije małe dziecko, bo nie chce, bo to była tzw. wpadka itd. To nie jest żadne wytłumaczenie. Nic nie tłumaczy morderstwa, nic! Możecie mnie krytykować, ale ja zdania nie zmienię...

Oto linki do reportażu, o którym wspomniałam:

cz.1
cz.2


Jeżeli ktoś wytrwał do końca, to bardzo dziękuję. Dobranoc. 

piątek, 24 lutego 2012

Mess.

Ostatnio mam jakiegoś potwornego doła. Od kilku dni potrafię leżeć bezczynnie kilka godzin i jedyne co robię to gapię się w sufit, płaczę albo się śmieję. Nie wiem co jest gorsze. Ktokolwiek by do mnie nie podszedł, oberwał jakimś bełkotem lub brakiem zainteresowania z mojej strony. Obecnie jestem na etapie płaczu nie mając pojęcia, co jest tego przyczyną.
Nie wspominałam chyba Wam, że ON i ONA już nie są razem. Dowiedziałam się o tym kilka dni temu. Nie będę ukrywać i powiem szczerze, że ucieszyło mnie to. W sumie ostatnio dość często się z nim widzę i wszystko jest tak jak było kiedyś. Nic się nie zmieniło, wczoraj również. Mimo iż nasze spotkanie trwało chwilę to zdążyliśmy dwa razy wymienić się uśmiechem. Dzisiaj już nie wiem co się dzieje w mojej głowie. Mam jeden wielki bałagan, jakiego nigdy przedtem nie miałam. Nie mogę, a nawet nie chcę się nad tym wszystkim zastanawiać. Narazie jesteśmy w dobrych stosunkach kolega-koleżanka i boję się cokolwiek zmieniać. Za bardzo go lubię i cenię jako muzyka (bo nim właśnie jest), żeby później coś się popsuło. Boję się, że jeśli coś by z tego wyszło 'głębszego' to później na pewno by się popsuło, a wiem z doświadczeń (swoich i znajomych), że gdy związek się zepsuje to później nie ma szans na jakąkolwiek przyjaźń. Nie potrafiłabym tego znieść, bo brakowałoby mi go bardzo. Jego niepowtarzalnego uśmiechu, spojrzenia, żartów, miłości do muzyki, uroczej i czasami denerwującej nadpobudliwości, optymizmu, wszystkiego. Cholernie boję się, że "to coś więcej" trwałoby krótko, a 'przyjaciółmi' moglibyśmy być znacznie dłużej. Na początku wszystkim wydawało się, że trochę ta jego 'miłość' potrwa. Jedynie moja przyjaciółka mówiła, że długo ze sobą nie pobędą. Nie myliła się. Cała ta sprawa jest bardzo dziwna, bo mimo jego wad, które wszystkich dookoła denerwują, mi one nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie bardzo je lubię. Nie wiem, nie wiem nic, kompletnie...


Wystarczyła mi chwila niewielka
 byś imię miał, byś po prostu się stał


Za bardzo przywiązuję się do ludzi... .


Dobranoc.
Liz.

Ps.
Jeśli macie jakiś pomysł na notkę, chcecie, abym poruszyła jakiś temat albo macie do mnie jakieś pytania to śmiało. 

niedziela, 19 lutego 2012

About music again.

Z racji tego, że od kilku dni umieram z powodu bólu brzucha, w moim życiu nie zdarzyło się nic ciekawego. Oczywiście cotygodniowe spotkanie z moją cudowną muzyczną grupą było jak zwykle udane. Pracujemy naprawdę ciężko i wkładamy w naszą muzykę dużo serca. Narazie mamy w swoim repertuarze tylko covery, ale staramy się wymyślić coś swojego. Niestety nie udaje nam się to za bardzo, bo większość z nas nie uczęszcza/uczęszczała do szkoły muzycznej i mamy pojęcie w tym temacie takie jakie mamy. To co udało nam się wyszukać w necie, spostrzec samemu lub dowiedzieć od kogoś kto się na tym zna, wykorzystujemy i staramy się dokształcać w tym temacie. Moim chyba jednym z największych marzeń jest uczęszczanie do szkoły muzycznej, nauka komponowania i gra na saksofonie (z tym ostatnim będzie wieeeeelki problem). Narazie gram na tym na czym mogę, czyli na gitarze. Nie wymiatam na tym instrumencie jakoś specjalnie, gram zwykłe piosenki, a czasami staram się podpatrywać coś na filmikach i dokładać to w małym stopniu do tworzenia własnej muzyki. Czasami nawet przypadkowo chwycę jakiś akord, który (jak się potem okazuje) już istnieje i w ten sposób uczę się czegoś nowego. W moim gimnazjum jest też pianino i czasami podpatrując jakieś ćwiczenia na lekcji muzyki lub internecie, próbuję sobie coś "pobrzdąkać", bo wiem i zdaję sobie z tego sprawę, że nie ważne do jakiej szkoły muzycznej pójdę, pianino będzie obowiązkowe. Jak też już prawdopodobnie wiecie, próbuję swoich sił w wokalu i myślę (nie chcę wyjść tutaj na chwalipiętę, czy kogoś takiego ), że wychodzi mi to nie najgorzej. Chodzę na konkursy (czasami nawet je wygrywam, łał :D), śpiewam w szkole, kościele (dziwnie to zabrzmiało), na dniach miasta itd. Na warsztatach nauczyciel powiedział mi, że jestem bardzo zdolna, ale brak mi pewności siebie. W sumie dużo osób mi to mówi, bo po tym dość długim czasie, kiedy to występuję publicznie mam straszna tremę, drżę jak galareta, brakuje mi słów. Nawet mówiąc, czy śpiewając ludzie odczuwają to i słyszą po moim głosie, który się wyraźnie trzęsie, później mówią mi "ale miałaś tremę" itp. Mam nadzieję, że to nie wygląda na chwalenie się. Chciałam... w sumie nie wiem, co chciałam.


W sumie nie miałam dzisiaj pomysłu na notkę. Pisałam co mi przyszło "do palców", bez zastanowienia i znów wyszła notka o muzyce. Kurcze, to jakoś w podświadomości mi siedzi :)


Miłego wieczoru.
Liz.


Ps.
Jedna z moich czytelniczek o nicku Codik prosiła mnie, abym podała jakieś tytuły piosenek jazzowych. Spełnienie Twojej prośby znajduje się w komentarzu pod poprzednią notką KLIK :)





piątek, 10 lutego 2012

Byłam u lekarza i okazało się, że to dość mocne przeziębienie, ale muszę uważać, bo szybko może się ono zamienić w zapalenie oskrzeli. Do końca tygodnia mam zakaz wychodzenia z domu. DAMN! Czyli moje plany na ten tydzień runęły. Miałam iść na spotkanie z moim znajomym (powiedzmy, że tak go możemy nazwać), który jest muzykiem. Miał mi pomóc i wytłumaczyć jak mam się przygotować do startowania do szkoły muzycznej. Niestety musiałam spotkanie przenieść na inny termin. Nie wiem czy mogę się Wam tutaj rozpisać o co chodzi z tą szkołą, bo boję się zapeszyć. Ale może opowiem Wam jak zaczęła się moja przygoda z muzyką.

Jak wiecie (lub nie) moim głównym gatunkiem (nie wiem jak to ująć) jest jazz. Jednak to nie było takie jasne od początku. Jako "dziecko ulicy" wychowałam się na rapie. W pewnym momencie poczułam, że to nie jest to. Zaczęłam szukać. We wszystkim mi czegoś brakowało. Hip-hop, rap, pop, metal, rock, reggae itd. - nic nie dawało mi satysfakcji, ukojenia. Jednak nigdy nie zaglądnęłam do bluesa, jazzu. Myślałam: "łee, w tym nie ma nic fajnego, brak jakiegoś porządku". Do czasu... Gdy zaczęłam wgłębiać się w tajniki tego gatunku, to zrozumiałam, że bardzo, ale to bardzo się myliłam. Właśnie w jazzie znalazłam ten spokój, którego mi brakowało. Właśnie ten brak ładu mnie zafascynował. Jesteś wolny jak ptak. Wszystko należy do Ciebie, grasz, tworzysz to co czujesz. Nie ma jakiś ścisłych reguł. Tego nie da się nigdzie wyczytać, to trzeba poczuć na własnej skórze, we własnym umyśle, we własnym sercu. Improwizacja - coś pięknego, co sprawia, że jedna piosenka za każdym razem może brzmieć inaczej, sprawia, że utwór nigdy się nie znudzi. Zawsze można dodać coś nowego. Zasady jazzu są tak obszerne i różnorodne, że nikt nawet nie ma zamiaru się ich uczyć na pamięć. Wystarczy poznać kilka ogólnych "trików", aby wszystko było jasne. Ja niestety dość późno zainteresowałam się tym wszystkim. Było to mniej więcej rok temu. Mój przyjaciel pokazał mi kilka standardów jazzowych, wytłumaczył mi to i owo i poczułam to. Już w maju zgłosiłam się na warsztaty jazzowe (nie będę już mówiła gdzie), podczas trwania jednych, zgłosiłam się już na drugie, pod koniec wakacji. W ciągu 2 miesięcy miałam ponad 2 tygodniowy intensywny kontakt z jazzem. Było to coś niezwykłego, w tym roku też idę. Już powiedziałam rodzicom, że jeżeli nie dadzą mi kasy, to sama ją w jakiś sposób zdobędę. Z każdym dniem coraz bardziej jestem zakochana w jazzie. Codziennie odkrywam coś nowego. Nie zmienia to faktu, iż nie słucham innej muzyki. Oczywiście, że czasami robię sobie przerwę. Słucham wielorakich repertuarów, ale właśnie jazz jest moją inspiracją i natchnieniem.

Czasami wydaje nam się, że coś jest dla nas nieodpowiednie. Trzeba dać szansę, trzeba spróbować, bo może się mylimy. Może właśnie, to co z góry przekreślamy jest naszą "szukaną rzeczą", może właśnie tam jest przepis na nasze szczęście. Warto zahaczać nawet o najbardziej na pozór dziwne, zwyczajne i nudne rzeczy, bo właśnie w nich kryje się to czego szukamy. Ja zaryzykowałam. Szukałam jakiegoś wewnętrznego zaspokojenia i oto znalazłam tam, gdzie nigdy bym, ze zdrowym rozsądkiem nie zaglądnęła. Widocznie, ktoś z góry mnie poprowadził na tą drogę. "Szukajcie, a znajdziecie; proście, a będzie Wam dane".

wtorek, 7 lutego 2012

I'm dying.

Wczoraj obudziłam się z strasznym bólem głowy. Zlekceważyłam to, wzięłam tabletkę i poszłam do szkoły. Miałam ważny dzień jakiś konkurs polonistyczny, sprawdzian, kartkówkę i nie chciałam sobie narobić zaległości. Wszyscy dookoła się mnie pytali, czy wszystko ze mną ok, bo jestem blada jak ściana. Po jakimś czasie czułam się coraz gorzej. Wróciłam do domu i od razu położyłam się na łóżko, było mi strasznie zimno. Mama zrobiła mi gorącą herbatę i kazała mi coś zjeść, bo zobaczyła, że moje śniadanie leży w torbie nietknięte. Nie miałam apetytu, więc nawet na to nie spojrzałam, tylko poszłam spać. Obudziłam się ok. godz 17, weszłam do salonu, gdzie siedzieli moi rodzice i od razu rozpoznali po moich oczach, że mam gorączkę. Ich nieomylność mnie czasami przeraża, po zmierzeniu temperatury okazało się, że mam ponad 38 stopni. Znów wypiłam herbatę z cytryną, zjadłam coś na siłę, wzięłam jakieś leki i poszłam spać, dzisiaj oczywiście do szkoły nie poszłam. W nocy co chwilę się budziłam, sachara w gębie kompletna, na szczęście mój tato pomyślał i zrobił mi herbatę w termosie. Rano schodząc na śniadanie, czułam się fatalnie. Nie było to dla mnie z resztą nic nadzwyczajnego, bo kilka razy byłam odwodniona i wiem, co oznacza osłabienie organizmu. Zaraz mam umówioną wizytę u lekarza, mam nadzieję, że przepisze mi jakieś leki, które szybko postawią mnie na nogi. Nie narzekałabym również na jakąś kroplówkę, człowiek czuje się po tym jak nowo narodzony! Ten tydzień jest dla mnie ważny, ponieważ muszę się dowiedzieć kilku ważnych rzeczy głównie związanych z muzyką, a poza tym nie chce mi się już siedzieć w domu. To strasznie męczące, kręgosłup mnie już od tego leżenia boli ;o

Liz.

Ps.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy w notce, starałam się, ale niestety wszystko mi się dwoi i nie mam na nic siły. 

niedziela, 5 lutego 2012

It's difficult. Es ist schwierig.

Przepraszam, że tak dawno się nie odzywałam. Może Wam już wspominałam albo i nie, ale moi rodzice chcą się wyprowadzić do Niemiec. Z racji tego, iż jestem obecnie w 2 klasie gim., chcą, abym skończyła spokojnie obecną szkołę i w tym czasie intensywnie zaczęła uczyć się języka (jeszcze nie wiem, czy szkolić się bardziej w zakresie angielskiego, z którym jestem bardziej oswojona i wgl., bo uczę się go od kilku lat, czy niemiecki, którego uczę się od początku gimnazjum i nie jestem z nim tak obeznana). Niemniej jednak nie zmienia to faktu, iż nie wiem czy chcę się wyprowadzać. Z jednej strony fajnie, nowy język, nowi ludzie, nowa kultura, nowe wszystko, ale z drugiej znajomi, rodzina, wspomnienia, kilkanaście lat życia... Jeśli bardzo bym się uparła to mogłabym zostać w PL. Muszę się jeszcze nad tym zastanowić. Tęskniłabym za moimi wspaniałymi przyjaciółmi, naszą muzyką, moim miasteczkiem. Boję się, że jadąc tam nie poradzę sobie z językiem, że nie znajdę tam nowych znajomych, że nie będę miała jak, gdzie i z kim obcować z muzyką, że nie będę umiała się zaaklimatyzować, że to będzie dla mnie jak przestrojenie gitary o sekundę w górę (nie wiem, czy moje porównania są na miejscu, ale zawsze coś mi się skojarzy z muzyką, wybaczcie). Moi rodzice dostali propozycję pracy, dobrze płatnej, gdzieś na północy Niemiec, chyba w Hamburgu albo w jego okolicach. Z racji tego, że mój tata od kilku lat wyjeżdża tam do pracy zna język, ma tam kilku znajomych. Gdy patrzy się na to wszystko "z zewnątrz" może się wydawać, że to jest łatwa decyzja. Ja nigdy się nie spodziewałam, że moi rodzice mogą wpaść na taki pomysł, więc nigdy jakoś specjalnie nad tym nie rozmyślałam. Byłam kilka razy w Niemczech, wydaje mi się, że nie jest źle. Zawsze myślałam sobie: 'wszystko byleby się wyrwać z tego zadupia, gdyby ktoś mi zaproponował wyjazd za granicę, zgodziłabym się'. Było tak dopóki nie zaczęło to dotyczyć bezpośrednio mojej osoby. Teraz wiem, że jest to bardzo trudna decyzja. Na szczęście (lub nie) mam jeszcze trochę czasu do namyślenia i wkrótce będę musiała się określić. Mam jednak wiele obaw. Chodzi mi głównie o szkołę, bo nie wiem jak będzie z językiem, bo angielski jako tako rozumiem, ale z niemieckim jest większy problem. Nie wiem, czy będę chodziła do szkoły polskiej (tam się mówi po Polsku?), czy takiej zwykłej. Jeśli macie jakieś informacje na ten temat (własne doświadczenie, filmiki na youtube etc.) to bardzo proszę o podanie linka, czy krótki opis najważniejszych wiadomości w komentarzu, będę bardzo wdzięczna! :)

Liz.

Ps.
Macie jakieś pomysły, o czym mogę napisać kolejną notkę? Naprawdę mam straszną pustkę w głowie. Może chcecie, żebym poruszyła tutaj jakiś temat/y ? :)

piątek, 27 stycznia 2012

I came back :)

Przepraszam, że nie było mnie tutaj przez jakiś czas. Niestety, na początku miałam problemy z komputerem, a później wyjechałam z rodziną na narty. Wiadomo - ferie, które niestety dla mnie już się kończą :( Ile ja bym dała, aby chociaż tydzień pozostać w domu.


W poniedziałek byłam w Poznaniu na nowym filmie Agnieszki Holland pt. "W ciemności". Myślę, że zasłużył sobie na Oskara, chociaż prawdę mówiąc, sama nominacja jest już wielkim sukcesem. Cały czas film trzymał w napięciu (tylko siedzący koło mnie dziadek kaszlący flegmą mnie w pewnym momencie rozśmieszył). Po wyjściu z sali miałam ciarki na plecach, a dzieje się u mnie tak tylko wtedy, gdy "coś" na to sobie na prawdę 'zasłużyło'. Nie mam słów, po prostu coś pięknego, oglądałam wiele filmów tego rodzaju, ale myślę, że z nich wszystkich ten jest najlepszy. Nie umiem się do tego wszystkiego ustosunkować.


Przykro mi, ale nie mam pomysłów na notki. Może macie do mnie jakieś pytania, może chcecie, abym wypowiedziała się na jakiś temat i powiedziała, co o tym sądzę, może macie jakiś pomysł na jaki temat mogę napisać notkę? Jeśli coś Wam przyjdzie do głowy, to bardzo proszę pisać pod tą notką i kolejnymi swoje propozycję. Będę bardzo wdzięczna :))




Liz.