poniedziałek, 28 listopada 2011

Weekend.

Ten weekend był świetny. Poczynając od piątku, kiedy to nie poszłam do szkoły i rano wyjechałam, kończąc na niedzielnym wieczorze. Dzisiaj jestem mega niewyspana, ale cieszę się, że mogłam spędzić trochę czasu z moimi przyjaciółmi. Nie wiem kiedy zdołam to odespać :) Przechodząc do konkretów, to nie za bardzo jest co opisywać. Po moim przyjeździe (a jechałam 2 godziny + pociąg się spóźnił pół godziny) udaliśmy się na miasto w celu zjedzenia obiadu. Tułaliśmy się później tak do godziny 20. Byliśmy w galerii handlowej, w kinie. Później poszliśmy na małe zakupy do marketu, a następnie zaczęliśmy naszą małą domówkę. Zasnęliśmy ok. 5 nad ranem i spaliśmy jakoś do 15. Po przebudzeniu, wzięłam szybki prysznic, ogarnęłam i wysuszyłam swoje włosy, przebrałam się i znów poszliśmy na miasto. Tym razem już w mniejszym gronie poszliśmy na pizze, a później objedzeni chodziliśmy kilka godzin po centrum miasta i jak zwykle robiliśmy obciach. Mam nagrane nawet kilka filmików z tego dnia i posiadam również zdjęcia, ale z wiadomych lub też nie powodów nie pokażę Wam tego. Po 1. chcę być w pewnym sensie anonimowa, a po 2. to chyba nawet nie nadaje się do pokazania komukolwiek. Wieczorem poodprowadzałyśmy z A., M. i K. po domach naszą ekipę i wróciłyśmy na rynek. Tam miało miejsce nasze umówione spotkanie z P. i D., na który spóźniłyśmy się 15 min. Oczywiście nasi koledzy byli na nas trochę źli, ale jakoś nam to wybaczyli. Poszliśmy wszyscy na wielkie lody (kurde, teraz tak mnie boli gardło, zatoki i wszystko inne, że ledwo mówię, a o śpiewaniu nawet nie wspominam, mimo iż miałam na ten tydzień plany z tym związane, muszę z tego zrezygnować). W kawiarni siedzieliśmy ok. 2 godzin, po czym miałam jeszcze małe spotkanie "w ciemno", bo przyjaciele usilnie próbują mi kogoś znaleźć. Spotkanie było bardzo miłe, ale jakoś nie czuję potrzeby kontynuowania naszej znajomości.  Następnie wraz z K. i M. wróciłyśmy do domu. Oczywiście pierwsze co, to Liz rzuciła się na psa M. i przez kilka godzin się z nim bawiła. Wszyscy się ze mnie śmieją, bo gdy tylko mam do czynienia ze zwierzętami zapominam o całym świecie. Nie wiem nawet, co w tym czasie robiły M. i K. Wieczorem poszłyśmy jeszcze na krótki spacer i wróciłyśmy do domu, bo zimno było niesamowicie. Oczywiście wzięłyśmy prysznic, a później gadałyśmy przez całą noc. W niedzielę nie spałyśmy już tak długo, bo musiałyśmy pomóc przy opiece nad młodszym bratem M. i przy robieniu obiadu. "Pan Tata" standardowo zasypywał nas swoimi mało śmiesznymi kawałami i historyjkami (haha, zawsze to robi). Później poszłyśmy do centrum na mały deserek, a następnie skierowałyśmy się w stronę dworca pkp. I tak nasz wspaniały weekend dobiegł ku końcowi. Pewnie o połowie rzeczy tutaj nie wspomniałam, ale jeśli sobie coś przypomnę to napiszę. Teraz muszę lecieć, bo czeka na mnie wypracowanie z polskiego. Miłego wieczoru. Dobranoc :)

Liz.

czwartek, 24 listopada 2011

:)

Jutro wsiadam samotnie w pociąg i jak już wspominałam wcześniej wyjeżdżam na weekend. Mam nadzieję, że ten weekend spędzę bardzo miło i nie będzie żadnych problemów, dość sporo już ich mam na głowie. Muszę trochę ogarnąć to wszystko, sprawdzić pociąg. Nie wiem, czy jechać rano, czy popołudniu. Mama na pewno nie będzie zachwycona, że nie pójdę do szkoły. Ledwo się zgodziła, żebym jutro gdziekolwiek wyjechała (co było trochę dziwne, bo zawsze oznajmiałam jej, że gdzieś wyjeżdżam bez pytania o zgodę).
Czasami mam nadzieję, że spotkam go gdzieś przypadkiem. Idę sobie po mieście lub gdzieś siedzę (w pociągu, autobusie, w parku itd.) i nagle ujrzę jego brązowe oczy, usłyszę jakieś słowo z jego ust. Kurczę, to by było takie piękne. Haha, śmiać mi się chce, nie wiem z czego, chyba z własnej głupoty. Dobra, dobra, żeby nie było, że się nad sobą użalam. Idę, bo jeszcze coś napiszę niepożądanego :D


Birdy <333 stand there and look into to my eyes, without a word.<3


Liz.

niedziela, 20 listopada 2011

Cogitations once more.

Kilka dni temu moja koleżanka dała mi do zrozumienia, że jestem głupia. Nie jestem na nią za to zła, bo wiem, że miała rację. Rozmawiamy ze sobą rzadko, ale zawsze bąknie coś nieświadomie, a to daje mi do myślenia. Widziałam się z nią w piątek i zapytała jak tam u mnie. Ewidentnie chodziło jej o coś innego. Chciała wiedzieć jak się toczą sprawy wiadomo z kim. Powiedziałam, że nic nowego się nie dzieje. Zapytała mnie, czy ma jakąś dziewczynę, odparłam, że z tego co mi wiadomo to nie. Popatrzyła mi w oczy i powiedziała, że jestem głupia. 
- Masz działać! -powiedziała stanowczo- lepiej, żebyś siedziała taka zamulona jak teraz? 
   Czemu do niego nie napiszesz?
- Jakby chciał to by sam napisał - odpowiedziałam.
- Głupia! Nie wiesz, że oni się nigdy niczego nie domyślają? Musisz dać jakieś znaki. - krzyknęła. 
- Kurde wiem, ale nie mam tyle odwagi.- powiedziałam ze smutkiem.
po chwili...
   Poza tym, dałam już tyle znaków, że już nie wiem co mam robić. Jestem bezradna.
- Nie jesteś bezradna, tylko głupia i nieśmiała. Zrób coś z tym!
Na tym się skończyła nasza rozmowa, musiałyśmy wracać do zajęć. Brzdękam sobie własnie na gitarze i myślę nad tym wszystkim. Czekam na jakąkolwiek okazję. Może dodać u siebie na facebook'u jakiś dwuznaczny post? Nie wiem, narazie nic mi nie przychodzi do głowy. Poczekajmy, może wkrótce coś się wydarzy... 


To wszystko, co tutaj piszę, brzmi jak jakaś kiepska powieść...




Liz.

czwartek, 17 listopada 2011

Aid.

Może ktoś z Was zwrócił na to uwagę, ale zamieściłam na swoim blogu kilka banerów różnych stron charytatywnych i kampanii na rzecz zwierząt. Sama mam w "ulubionych" zapisane te strony i codziennie wchodzę na nie i klikam, równoznaczne jest to z tym, że pomagam. Sprawia mi to przyjemność i ogromną satysfakcję. Od zawsze starałam się pomagać i nadal to robię. Chciałam również Wam o tym przypomnieć, bo wiem, że wiele ludzi o tym zapomina. Zapomina o tym, jak ważna jest pomoc, nie ważne czy zwierzętom, czy ludziom. Liczy się gest, nawet ten najmniejszy. Chciałam, aby ktokolwiek kto wejdzie na mojego bloga, zauważył i przypomniał sobie, że można pomagać. To nie jest trudne. Gdy były powodzie, próbowałam zorganizować szykowanie paczek żywnościowych dla potrzebujących, jednakże wszyscy uznali, że to nie jest dobry pomysł, że lepiej przelać pieniądze na konto. Bardzo żałuję, że nie zrobiłam wśród swoich znajomych chociaż kilku paczek. To jednak jest coś innego, każdy na pewno ma w domu zbytnią ilość makaronu, ryżu, kaszy. Nawet jeśli nie, to i tak dużo nie kosztuje. Ludzie codziennie wyrzucają jedzenie, które mogłoby posłużyć innym, ludzie tracą pieniądze na alkohol, papierosy, dzieci na słodycze i chipsy, chociaż można podarować za te pieniądze chociażby jedzenie. Cały czas próbuję coś robić w tym kierunku. Moja szkoła bierze udział w corocznej akcji "Góra grosza", zawsze próbuję się w to w jakiś sposób angażować, bo sprawia mi to wiele radości. Miło jest mi usiąść i pomyśleć, że mogłam uszczęśliwić wiele osób. Nie zapominam również o zwierzętach. Myślałam nawet nad zaangażowaniem się w pobliskim schronisku dla zwierząt, jednakże brak dojazdu mi to uniemożliwił. W przyszłości chciałabym jakoś się zaangażować, pomagać w jakiejś fundacji. Bardzo lubię zwierzęta, myślałam nawet nad tym, aby kiedyś pójść jako wolontariuszka do zoo, ale to dopiero umożliwi przeprowadzka do dużego miasta, którą planuję dopiero po maturze. Zastanawiam się też, nad wyjazdem na misję, do Afryki. Mam jeszcze sporo czasu do zastanowienia. Wiem, że to wymaga dużo poświęcenia z mojej strony. Nie chcę podejmować pochopnej decyzji. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest proste zajęcie, ale czuję, że dałoby mi to dużo szczęścia. Pomijając to wszystko, chciałabym Was prosić, jeśli macie dobre serce, wejdźcie od czasu do czasu na jedną z tych stron i pomóżcie jednym kliknięciem, to nic nie kosztuje, a daje tak wiele. Z góry Wam za to dziękuję, bo pomagając innym pomagacie i mnie, bo wiem, że mogę w tej sprawie liczyć też na innych. :)

Liz.

środa, 16 listopada 2011

Better.

Musiałam trochę odizolować się od świata, dlatego też tutaj nic nie pisałam. Jeśli chodzi ostatnie wydarzenia to już trochę ochłonęłam. Nadal czuję do siebie żal, ale mniejszy. W każdym bądź razie jest lepiej, nawet powiedziałabym dobrze. 



Czasem dość duża liczba osób pyta mnie dlaczego nie koleguję się ze swoimi rówieśnikami. Nigdy nie trzymałam się z nimi blisko, jeżeli już to z chłopakami. Dziewczyny zawsze wydawały mi się bardziej grzeczne, bardziej dziecinne. Rozmawiały o rzeczach, które mnie nie interesowały, wszystkiego się bały, słuchały się wszystkich, rodziców, nauczycieli. Dawniej rozmawiały o lalkach, o nowych gazetkach, które mama im kupiła. Ja nigdy taka nie byłam. Lubiłam przygody, ryzyko. Nagminnie przychodziłam do domu z poobdzieranymi kolanami od zabaw na dworze, podbitym okiem od bijatyk na podwórku (czasem też urządzało się wojny między nami, a dzieciakami z innego podwórka). Jako dziecko grałam w piłkę nożną, bawiłam się w podchody, chowanego, a zimą w wojny na śnieżki, co roku próbowaliśmy zbudować igloo, jeździliśmy na łyżwach na zamarzniętym stawie. Nigdy nie lubiłam się bawić lalkami, zawsze wybierałam samochody. W podstawówce złośliwe dziewczyny mówiły, że jestem "chłopczycą", czasem zdarzyło się i zdarza nadal, że rodzice tak na mnie powiedzą. Nie jest mi z tego powodu przykro, przyzwyczaiłam się, że jestem inna niż moje koleżanki. Wychowywałam się w środowisku, gdzie dziewczyny miały taką samą rolę, co chłopcy. Nie było jakiś chorych podziałów. Byliśmy w różnym wieku, nikt nie traktował nikogo jakoś specjalnie inaczej. Nasi rodzice ciężko pracowali na nasze utrzymanie, co sprawiało, że mieli mniej czasu dla nas, co nie oznacza, że mniej nas kochali. Spędzali z nami mniej czasu, ale bardzo o nas dbali. Nigdy nie pozwolili, aby stała nam się jakaś krzywda. Mieli do nas duże zaufanie, chociaż nieraz przysporzyliśmy im wiele kłopotów. Moje koleżanki były zawsze "chronione" przez rodziców. Gdy tylko upadły, na wszelki wypadek jeździli do lekarza albo szli do pobliskiej pielęgniarki, aby opatrzyła ranę. U nas, gdy rana była trochę większa, polewało się wodą utlenioną (z rozkazu rodziców oczywiście), ewentualnie przyklejało plaster i szło się nadal na dwór. Oczywiście, zawsze był też czas na naukę, starsi koledzy niejednokrotnie pomagali młodszym w odrabianiu lekcji na placu zabaw, wystarczyło poprosić o pomoc. Dlatego wszyscy wyrośliśmy na osoby umiejące sobie poradzić w życiu. To, że spędzałam dużo czasu na zabawie, nie oznacza, że nie poświęcałam czasu na szkołę. Wręcz przeciwnie, rodzice nie wypuścili mnie z domu dopóki nie odrobiłam pracy domowej. Wbrew pozorom zawsze byłam i nadal jestem, jedną z najlepszych uczennic w klasie. Wygrywam konkursy muzyczne i humanistyczne. Prawdę mówiąc im jestem starsza, tym mniej chce mi się uczyć. Moje dzieciństwo nigdy mnie nie ograniczało. Teraz już tego nie ma. Wszyscy rozeszli się po różnych szkołach, a nawet dużo osób poszło już na studia. Widzę teraz  tylko naszych młodych "zastępców", którzy nie kontynuują już naszych zabaw. Wolą się kłócić, wyzywać, przeklinać i niszczyć wszystko, co im wpadnie pod rękę. Jest w nich zero tolerancji dla innych. Nie wiem czym to jest spowodowane, strasznie mi z tego przykro. Nie rozumiem osób, które nie potrafią cieszyć się z życia, nie potrafią zaakceptować człowieka takim, jakim jest. Moje koleżanki z klasy zawsze były wyrachowane i sztywne. Nadal takie są, chociaż nie powiem, że zmieniły się przez ostatnie lata, jednakże czasem mnie "nie akceptują", bo mam całkiem inne podejście do życia. Jestem bardziej spontaniczna i buntownicza. Jestem uparta, potrafię walczyć i postawić na swoim. Wszystko umiem obrócić w żart. One ulegają wszystkiemu i wszystkim, bo nikt ich do tego nie przygotował. Nie są przystosowane do życia, które nie jest łatwe, w którym rodzice nie zawsze będą prowadzić za rączkę, co w ich przypadku było codziennością. Wychowała mnie ulica i nie boję się do tego przyznać. Jestem wdzięczna moim rodzicom, że pozwolili mi na spędzanie czasu na podwórku, pośród kolegów i koleżanek. Nauczyłam się liczyć na siebie, zawsze jakoś wybrnę z nieciekawych sytuacji, nie boję się stawiać sobie nowych wyzwań, bo wiem, że życie to ciągły bieg i walka o to, co dla nas najważniejsze. Jak to mówi mój kolega "życie to nie je bajka, życie to je wojna", nie wiem, czy jest to tekst z jakiegoś filmu, czy on sam sobie to wymyślił, ale te słowa według mnie są bardzo słuszne i bardzo ciekawie powiedziane. Jestem dumna ze swojego dzieciństwa i bardzo chętnie o nim opowiadam. Wiem, że moi rodzice, chcieli dla mnie jak najlepiej i nadal chcą. Często na nich krzyczę, kłócę się z nimi, nie słucham ich rad, pyskuję, ale to świadczy tylko o tym, że próbuję coś zrobić sama. Nie lubię, gdy ktoś narzuca mi swoje racje i myślę, że to jest bardzo ważne. Nie możemy pozwolić, aby ktoś mówił nam co mamy robić. To jest nasze życie i mamy prawo je przeżyć jak chcemy. Musimy o tym pamiętać, bo ludzie są podli i chcą zapanować nad każdym, za wszelką cenę. Nie mówię, że jestem idealna, nie mówię, że wszyscy mają postępować tak jak ja, bo czasem też popełniam błędy. Niejednokrotnie zostałam spisana przez policję, nieraz policja przywiozła mnie do domu, nie raz uciekałam przed policją, moi rodzice o tym wiedzą (przynajmniej o części) i zostałam już za to ukarana. Miałam kary w domu, które musiałam odrobić. Nie wychodziłam na dwór przez długi czas, miałam zakaz spotykania się z przyjaciółmi, musiałam ciężko pracować w domu. Wiem, że to jest efekt mojej głupoty, zrozumiałam to. Moi rodzice stracili do mnie zaufanie i teraz próbuję je odbudować. Mimo tego zdarza mi się wyjść gdzieś na imprezę. Okłamać ich, to jest silniejsze ode mnie, ale uważam na to co robię. Przynajmniej się staram. Problemów w szkole nie mam, nauczyciele nie wiedzą o moich poczynaniach. Trudno w to uwierzyć, ale zazwyczaj kończę z bardzo dobrym zachowaniem, chociaż niejednokrotnie się z kimś pobiłam. Tata zawsze mi powtarzał, że jeśli ktoś zrobi mi coś złego, mogę go uderzyć, ale nigdy mam się nie bić pod byle pretekstem i może dlatego zawsze wszyscy przyznają mi rację, gdy przychodzę zmęczona i obolała na lekcję. W sumie mogę powiedzieć, że tak BYŁO, bo już nie jest. Kiedyś trochę trenowałam boks i to dawało mi przewagę, ale nie wykorzystywałam tego z byle powodu. Na początku gimnazjum powiedziałam sobie, że z tym kończę. Boks to nie zajęcie dla dziewczyny, dorastam i powoli staję się kobietą i muszę się tak zachowywać. Koledzy czasami mi mówią, że tęsknią za starą Liz, która czasem kogoś uderzyła, po klęła i poopowiadała jakieś ciekawe historie, ale lubią mnie tak jaka jestem. Nadal lubię sobie poprzeklinać z kolegami, posiedzieć na ławce w szkole i po obgadywać niektóre dziewczyny. Zawsze w jakimś stopniu byłam podobna do chłopaków, bo wśród nich się wychowałam i na pewno coś z tego jeszcze we mnie pozostanie. Na razie wziąć dążę do doskonałości, której zapewne uda mi się osiągnąć, ale jestem dumna ze swojego życia i w przyszłości będę miała co wspominać.


Dziękuję bardzo jeśli ktoś to przeczyta. Po to tutaj jestem, aby pokazać Wam, jak żyję, co się ze mną dzieje. Chcę się z Wami tym dzielić, bo życie można porównać do opowiadania, które codziennie daje nowe doznania, codziennie krok po kroku, kartka po kartce ukazuje nam coś nowego. Każdy przeżywa swoje życie inaczej, jest to coś tak zupełnie różnego, że nie ma słów, które mogłyby to opisać. Może dla kogoś wydać się głupie, że podaję się jako Liza Sheer, ale nie chcę, aby ktoś kto zna mnie w życiu codziennym, wiedział o kogo chodzi. Nie chcę, aby ludzie patrzyli na mnie inaczej. Taki blog w mojej szkole wzbudziłby wiele kontrowersji. Nauczyciele zaczęliby tutaj zaglądać, uczniowie mogliby wyśmiać nawet moje słabości, moje przeżycia, które dla mnie są ważne, a dla nich nie. Jestem człowiekiem bardzo uczuciowym, który niestety patrzy na to co mówią ludzie. Mam nadzieję, że każdy kto przeczyta chociażby jedną moją notkę, zastanowi się nad swoim życiem. Czy robi to co chce, czy jest szczęśliwy...

Liz.

niedziela, 13 listopada 2011

Nie wyszło.

Mówiłam Wam parę dni temu, że miałam iść na ważne spotkanie. Nie wyszło... bardzo mi z tego powodu jest przykro. O tym, że nic z moich planów nie wyjdzie dowiedziałam się w parku. Rozpłakałam się jak małe dziecko. Usiadłam na ławce, podkuliłam nogi, schowałam między nie głowę i przesiedziałam ok. dwóch godzin. Później powiedziałam sobie "O nie Liz, nie możesz tak siedzieć i płakać...!". Łzy nasuwają mi się do oczu , gdy o tym wszystkim wspominam. Najchętniej położyłabym się w łóżku i przespała cały ten koszmarny dzień. Czuję się tak beznadziejnie, jak nigdy w życiu. Tyle spraw szkolnych mam dzisiaj do załatwienia, które są niesamowicie ważne, a nawet nie mam ochoty się za nie zabierać. Nie wiem nawet, czy za cokolwiek się dzisiaj wezmę. Tak strasznie żałuję mojej jednej decyzji, która sprawiła, że nie dostałam się na to spotkanie. Jedna decyzja sprawiła, że jestem oddalona milowym krokiem od ważnej dla mnie osoby.  Nie mam siły nawet tutaj nic opisywać, do głowy przychodzi mi tylko to: "jestem głupia", "Boże, co ja najlepszego zrobiłam?!", "chcę cofnąć czas" etc. Muszę chyba z kimś dzisiaj pogadać. Z tego co się orientuję wszyscy jeszcze śpią, nie będę ich budzić i zaśmiecać im głowę moimi sprawami. Pewnie i tak większość osób powie mi, że to moja wina. Ja sobie zdaję z tego sprawę, nie potrzebuję nikogo, kto by mi to uświadomił. Chcę tylko, aby ktoś mnie pocieszył, powiedział dobre słowo. Chcę tylko, aby ktoś mi powiedział "No co ty nie wiesz? Przecież w przyszłym tygodniu też się mamy wszyscy tam spotkać, tym razem na pewno się z nim zobaczysz", no niestety. Wiem, że tak nikt nie powie, ale bardzo bym chciała...  Kurde! Muszę wziąć się w garść. Wezmę zaraz szybki prysznic, może w końcu uda mi się coś przełknąć (od wczoraj rana zjadłam tylko jabłko i kromka chleba, która i tak została mi wepchnięta na siłę...). W tym czasie może już któraś będzie "na chodzie" i przyjdzie na nasze stałe miejsce i pogadamy, wypłaczę się na jej ramieniu, może coś mi doradzi. Przepraszam Was, że moje notki nie mają najmniejszego senesu, nic nie przychodzi mi do głowy dzisiaj. Jestem tak zła, że nawet tego nie ogarniam. Może później jeszcze coś napiszę, jak się uspokoję, po rozmowie...

xoxo
Liz.

czwartek, 10 listopada 2011

Love story? Oh, don't joke, after all is stupid!

Nie mogłam się dzisiaj powstrzymać i musiałam napisać kilka słów. Wczoraj wieczorem coś się ważnego wydarzyło. Dostałam propozycję miłego spędzenia wieczoru w jeden z dni długiego weekendu. Bardzo chciałabym się tam dostać. Będzie ON, ale niestety to jest poza granicami mojego miasta i nie mam się tam jak dostać. Jest to dla mnie trochę trudna sytuacja, bo nie widziałam go już bardzo dawno. W sumie reszty znajomych też. Minęły już ze 2-3 miesiące, kiedy ostatnio z nimi rozmawiałam, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam... Czasem myślę, że już zapomniałam, ale wspomnienia wracają jak bumerang. Nasze ostatnie spotkanie... Zamieniliśmy ze sobą tylko kilka słów, błahe "cześć" na powitanie, chwilę rozmawialiśmy, o tym co u nas słychać i to wszystko... Resztę spotkania przebiegało bardzo dziwnie.  Było nas dosyć dużo, kilku osobowa grupka. Siedzieliśmy prawie naprzeciwko siebie, kilka razy udało mi się złapać jego wzrok, jednakże to było bardzo trudne (chyba dobrze się kamuflował). W pewnym momencie oboje spojrzeliśmy na siebie. Mało, co z tego pamiętam. To było bardzo nad zwyczajne. Nie wiem nawet ile czasu to trwało, wiem jednak, że zrobiłam bardzo złą rzecz. Nie mogłam wytrzymać tej presji, zadawałam sobie tyle pytań ("dlaczego on się patrzy, coś ze mną nie tak?", "dlaczego nie podejdzie, nie porozmawia"), a jednocześnie byłam w niebo wzięta. W pewnym momencie spuściłam wzrok. Nie byłam w stanie tego znieść. Moje serce tak mocno biło, że myślałam, że zaraz wyskoczy. Później jego wzrok już nie był łatwo dostępny, ciągle patrzył się w okno. W końcu zrezygnowałam, musiałam już wracać do domu. Nie miałam nawet kiedy się z nim pożegnać. Rozmawiał z kimś, kiedy ja wyszłam. Rzuciłam mu tylko spojrzenie, nie wiem czy je dostrzegł. Do dzisiaj tego żałuję. Jestem na siebie wściekła, że przepuściłam taką okazję. Niestety to nie zdarzyło się raz. To był mój drugi, fatalny wypadek. Przedtem, na innym spotkaniu, również zatrzymaliśmy na sobie wzrok. Miałam na kolanach telefon, niestety wyciszony. Koleżanka napisała mi SMSa... przestraszyłam się i spuściłam wzrok. Potem już nie mogłam go dorwać. Wiem, że to jest głupie, ale dla mnie to bardzo ważne chwile. Nasze najbliższe spotkanie mogłoby być kolejną szansą. Ja nie liczę na nic szczególnego. Chciałabym tylko utrzymywać z nim kontakt. Chciałabym, aby czasem napisał do mnie jakąś wiadomość, czy zadzwonił. Jest on dla mnie szczególną osobą, której nie chciałabym stracić. Ma coś w sobie wyjątkowego, co powoduje, iż bardzo mi go brakuje. Niestety zbliża się zima i nasze możliwe spotkania ograniczą się do prawdziwego minimum. Może spotkamy się kiedyś na przypadkowej imprezie. Może spotkamy się kiedyś na środku ulicy. Wtedy powie przełomowe "cześć dziewczyny", tak jak to do tej pory bywało (spotykałam go kilka razy w obecności moich koleżanek, które on oczywiście zna). To wszystko jednakże było przed tym feralnym spotkaniem z naszymi wspólnymi znajomymi. Teraz nie wiem, co by powiedział. Nie wiem, czy on mnie jeszcze pamięta. Póki co, głowię się jak załatwić sobie transport. Poprosiłabym mojego tatę, ale oczywiście byłoby tysiące pytań, możliwe nawet, że by mnie nie puścił. Ostatnio powiedziałam, że nocuję u koleżanki, zawiózł mnie wtedy kolega. Teraz nie mam pomysłu, czym mogłabym się tam dostać. Muszę się z tym przespać, przemyśleć sobie, czy w ogóle warto tam jechać, czy warto przywoływać to wszystko, co już było, minęło. Pewnie jest tak, że tylko mi się coś ubzdurało, wydawało mi się to, że on na mnie patrzy, przyśniły mi się te momenty, kiedy to patrzeliśmy na siebie. Pewnie to był tylko sen. Piękny z fatalnym zakończeniem... Tak bardzo chcę się dowiedzieć, co on czuł, co czuje. Wydaje mi się, jakby był on moim odwiecznym przyjacielem. Kiedy go poznałam, byłam nad jeziorem z koleżankami, on był ze swoimi znajomymi, których moje koleżanki wcześniej znały, jego niestety nie. Spędziłam z nim kilka dni. Dostrzegłam w nim kogoś wyjątkowego, dopiero w ostatnich dniach naszego pobytu. Wtedy też mieliśmy okazję ze sobą porozmawiać, chwilę, ale porozmawialiśmy. Teraz się zastanawiam, jakby to było, gdyby to wszystko się inaczej potoczyło. Mam masę pytań, na których nie potrafię sobie odpowiedzieć, na które prawdo podobnie nigdy nie poznam odpowiedzi. To dla mnie bardzo trudne. Wiem, że pisałam, iż nie wierzę w młodzieńczą miłość, ale to jest coś innego... To jest coś nadzwyczaj dziwnego. To jest coś, co być może nie potrwa długo, ale będę miała nauczkę na przyszłość. To nie jest tak, że ja sobie nie mogę z tym poradzić, ja po prostu duszę to w sobie. Na co dzień nie odczuwam takiej tęsknoty. Dopiero, gdy jestem sama, powspominam dobre czasy, dopiero, gdy posłucham pewnego nagrania, w którym uczestniczą moi znajomi, również on, dopiero, gdy kilka nocy z rzędu mi się przyśni (uwierzcie mi na słowo, ze robi to bardzo często), dopiero dociera do mnie to wszystko...Wiem, że kiepska ze mnie pisarka, ale wyznałam tutaj coś, o czym nie lubię mówić. Coś o czym wspominam bardzo rzadko (przynajmniej  się staram). Czasami tylko to mnie przytłacza i mam ochotę wykasować swoją pamięć.


Mam nadzieję, że nikt nie pomyśli sobie o mnie różnych dziwnych rzeczy. Nie jestem jakąś tam zakompleksioną, bezgranicznie i nieszczęśliwie zakochaną nastolatką. Jestem po prostu osobą, która pragnie jakiejkolwiek bliskości z drugim człowiekiem. Na ogół jestem bardzo szczęśliwa, ale niekiedy przychodzą takie dni, kiedy ma się dość wszystkiego i zastanawia się nad różnymi rzeczami. Dla mnie chyba ten czas właśnie nastał. Mam nadzieję, że moja historia nie znudziła i ktokolwiek będzie w stanie to przeczytać i ogarnąć. Tymczasem idę pod prysznic i od razu kładę się do mojego cieplutkiego łóżeczka. Mam nadzieję, że moja chrapiąca psina, która właśnie leży obok mojego łóżka na legowisku nie będzie dzisiaj tak straszliwie chrapać, jak to ma zazwyczaj robić :) Miłej nocy i ewentualnej lektury.


xoxo
Liz.

środa, 9 listopada 2011

Jesień.

Nie lubię jesieni. Chociaż przyznam, że czasami potrafi być bardzo piękna, nie zmienia to jednak faktu, że jej nie cierpię.Nie znoszę, gdy jest zimno, mokro i ponuro. Mimo, iż narazie pogoda dopisuje, to i tak jej nie lubię. Strasznie mnie denerwuje, czekam tylko aż zacznie lać, będę wtedy mega zła. Nie mogę się już doczekać świąt. Uwielbiam ten klimat, kiedy idzie się na przedświąteczne zakupy. Miło jest słuchać kolęd z całą rodziną, kiedy to w końcu jesteśmy wszyscy razem, przy gorącej czekoladzie i zapachu świeżej choinki, cynamonu i goździków (nie wiem dlaczego, ale święta kojarzą mi się z tymi zapachami), w cieplutkim domu. :) 

Jutro wreszcie ostatni dzień do szkoły. Upragniony długi weekend zbliża się wielkimi krokami. Obiecałam sobie, że dzisiaj co najmniej godzinę spędzę na grze i nauce angielskiego. Muszę się w końcu wziąć za siebie, mówię to codziennie, ale jakoś nie potrafię się za nic zabrać. Nic się u mnie ciekawego nie dzieje, więc może jutro zrobię sobie małą przerwę i napiszę dopiero w piątek. Wydaje mi się, ze takie codzienne pisanie o niczym jest trochę bez sensu. Zastanawiam się, czy nie zacząć tutaj pisać o jeszcze jednym... ale o tym się dowiecie kiedy indziej. Jeśli sobie to przemyślę, to może nawet jutro napiszę. Do zobaczenia!

xoxo
Liz.

wtorek, 8 listopada 2011

Future.

Najbliższe weekendy zapowiadają się bardzo dobrze. Pod koniec miesiąca wyjeżdżam z K., która niedługo do mnie przyjdzie i znając życie wyżre mi wszystko z lodówki ;d Muszę wyjechać z tego zasyfiałego miasta. I don't wanna be here anymore. Denerwują mnie tutejsi ludzie, tutejsze budynki i w ogóle wszystko. Długi weekend pewnie spędzę z T. i P., którzy obiecali mi, że nie będę się nudzić. Miejmy nadzieję, że nie będzie z tego żadnych problemów, po raz setny ;p Cieszę się, że w około mam tylu wspaniałych przyjaciół, na których zawsze można liczyć. Kocham ich jak własne rodzeństwo. Wiadomo, że czasem za bardzo włażą mi na głowę i czasem mnie wkurzają, ale od tego właśnie chyba też są :D 

Muszę wziąć się za siebie i zacząć pracować. Mam pełno zaległości jeśli chodzi o mój niemiecki, angielski i muzykę. Nie jest jeszcze najgorzej, ale chciałabym umie dobrze mówić, chociaż w jednym języku obcym. Jeśli chodzi o muzykę to dawno nie grałam i nie śpiewałam. Muszę trochę poćwiczyć, szczególnie teorię, bo bardzo chcę się dostać do szkoły muzycznej II stopnia, a poza tym, angielski też będzie mile widziany. Mój tato, cały czas mówi, że mam robić w życiu to co chcę, ale muszę wiedzieć, że muzyka mnie nie wyżywi. Zdaję sobie z tego sprawę i dlatego studia muzyczne sobie odpuszczę. Szkoła II stopnia tak, ale pod warunkiem, że nie zawalę liceum. Zastanawiam się jeszcze, co chcę robić w życiu. Wiem tylko, że kierunki humanistyczne odpadają, bo znam wiele osób, które skończyły psychologię, pedagogikę, filologię, historię etc. i nie mogą znaleźć teraz pracy. Rozważam wiele opcji, jednak w liceum wybiorę raczej profil biol-chem. Myślałam może coś o energetyce jądrowej, chemii biotechnologii, farmacji... Macie może pojęcie jakie będą "zawody przyszłości"? Najlepiej związane z biologią i chemią, albo nawet historią, którą uwielbiam (chodzi mi tutaj tylko o historię polski, szczególnie XX wiek!).


Piosenka, przy której mam zamiar się dzisiaj uczyć. Wracam do pracy! :)
Liz.
xoxo

poniedziałek, 7 listopada 2011

Tattoo :*

Od dłuższego czasu jaram się tatuażami (najlepiej jakiś napis, który myślę, że będzie zawsze ciekawy lub ewentualnie jakiś motyw ptaka, który uważam, za bardzo interesujący i ładny) oraz kolczykami w różnych miejscach na twarzy. Ostatnio nawet polubiłam tunele w uszach u chłopaków w dłuższych włosach (oczywiście nie za wielkie). W ogóle nie uważacie, że chłopcy z dłuższymi włosami są słodcy? Kurde, chłopaki z zespołu EIMH są fajni (chodzi mi głównie o Ernesta i Piotrka i nie tylko o ich wygląd, ale i o muzykę - uwielbiam.) :D Na 18-stkę sprawię sobie jakieś małe tattoo, a po gimnazjum mam zamiar zrobić kolczyka w wardze. Nie wiem jeszcze, co z tego wyniknie. Rodzice raczej nie pochwalą moich czynów. 



Czasem wydaje mi się, że jestem całkiem inna od reszty nastolatków. Dla mnie "młodzieńcza miłość" to tylko - można powiedzieć - bliższa przyjaźń z druga osobą. Nie wiem jak to nazwać. Oczywiście jaram się ładnymi chłopakami, chciałabym być czasami przytulana, spędzać czas z jakimś fajnym chłopakiem, ale prawda jest taka, że w tym wieku nie można prawdziwie kochać (nie chodzi mi tutaj o kogoś z rodziny). Jeśli już to jest to jakiś wyjątek. Dziewczyny, które w wieku powiedzmy 15 lat, mówią "kocham Cię na zawsze", "będziemy razem do końca życia" dla mnie są kimś zupełnie (wybaczcie, ale brakuje mi coś dzisiaj słów) dziwnym (?). Owszem, można mówić komuś "kocham Cię", można mówić miłe słowa, chcieć być z tą osobą jak najdłużej, ale bez przesady. Rzadkością jest, aby osoby, które związały się w gimnazjum, wzięły ze sobą ślub. Trochę zdrowego rozsądku trzeba zachować. Niestety (lub stety) jestem osobą małą romantyczną, jeśli chodzi o tego typu wyznania. Może jestem dziwna, ale zazwyczaj spoglądam  na świat raczej bardziej rzeczywistym okiem. Trudno, odmienność to cecha ludzka. Tak jak fakt, iż jestem blondynką z brązowymi oczami. Nie wiem, dlaczego dla większości ludzi jest to zadziwiające. 


Eeeee, jaka ideologistka ze mnie ostatnio. Nie będę się już dzisiaj zajmować durnotami, bo obowiązki czekają. Miłego wieczoru! :)
Liz.

niedziela, 6 listopada 2011

Change.

Przepraszam, że się wczoraj nie odezwałam, ale miałam małe zamieszanie. W sumie u mnie to codzienność, bo co weekend mam jakieś problemy. Ale to tylko jest spowodowane moją głupotą. Trudno, taka już jestem, często wpadam w tarapaty, ale nie potrafię temu zapobiec.
Jutro mam sprawdzian z biologii, na który kompletnie nic nie umiem. Podobno bardzo się opuściłam w nauce w tym roku. Ja nie jestem tego taka pewna. Prawda jest taka, że nigdy nie poświęcałam dużej ilości czasu na naukę, a przyznam, że niejednokrotnie dowiadywałam się o sprawdzianie, w momencie, kiedy nauczyciel położył mi kartkę przed nos.. Zawsze jakoś uchodziło mi to na sucho i dostawałam oceny bardzo mnie satysfakcjonujące. Materiał jest coraz trudniejszy i obszerniejszy, co sprawia, że nie jestem wstanie wszystkiego zapamiętać z lekcji, a niestety nie mam nawyku uczenia się. Zdaję sobie sprawę, że za dużo spraw olewam, ale jakoś się tym specjalnie nie przejmuję. Co będzie, to będzie. 


Nie lubię, gdy jest zimno. Nie wiem wtedy, co mam na siebie ubierać. Ciepło, ale i modnie. Grube bluzy, czy swetry nie są chyba dobrym rozwiązaniem. Mimo, iż tydzień temu byłam na zakupach w galerii i kupiłam dwa swetry to i tak do szkoły nie jest to dla mnie za wygodne. Czuję się jakbym była dwa razy starsza i grubsza. Nie wiem, cały czas szukam własnego stylu. Próbuję sobie z tym poradzić, ale jakoś kiepsko mi to wychodzi. Macie jakieś pomysły jak się fajnie ubierać? Wolę styl bardziej rockowy, sportowo lecz dziewczęcy. Kurczę, coś trzeba wymyślić, bo chcę odejść od mojego starego stylu. Zawsze patrzyłam, żeby nie wyróżniać się z tłumu, nosiłam ciemne rzeczy, prawie chłopieńce. Patrzyłam TYLKO na wygodę, moda nie była nigdy moją dobrą stroną. Tzn. gdy jestem w sklepie z koleżankami, mówię, co pasowało by do tych spodni, a co do tej bluzki, potrafiłabym coś dobrać, ale jakoś nie przekładam tego na siebie. Może dlatego, że nie lubię być w centrum uwagi. Zawsze wolałam stać z boku.


Poszukuję jakiejś fajnej torby i jeansowej katany (najlepiej jasnej), wiecie, w którym sklepie mogę takie coś kupić niedrogo? :)


Liz.

piątek, 4 listopada 2011

Melancholia...

Gdy pojawiłam się dzisiaj w domu o godzinie 18, moja mama ze zdumieniem zapytała, co robię tak wcześnie w domu. Wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę mojego pokoju. Kazała mi przystanąć i powiedzieć, o co chodzi. Skłamałam, że jest zimno i nie chce mi się siedzieć na dworze. Mama nie drążyła już dłużej tego tematu, chyba mi uwierzyła. Prawda jest taka, że nie mam humoru dzisiaj siedzieć i się wygłupiać. Niekiedy jest taki dzień, że nie ma się ochoty na nic. 


Czasem zastanawiam się nad tym, co robię źle. Patrząc na to, co dzieje się w mojej szkole jestem bardzo zdziwiona. Ile razy to chłopacy mówią, że dziewczyna powinna mieć coś w głowie, powinna być naturalna, mądra, powinna mieć jakieś zainteresowania etc., a w praktyce okazuje się coś innego. Każdy patrzy tylko na wygląd. Rany... jak widzę niektórych ludzi to robi mi się niedobrze. Panoszą się jak królowe, mają pustkę w głowie, nie potrafią skleić choćby jednego zdania, bo brakuje im po prostu słów. Nie mówię, że ja jestem jakaś super mądra, ale denerwuje mnie, jeśli jedyną rzeczą jaką kiedykolwiek w życiu przeczyta to jakaś durna gazetka typu "Bravo" lub etykietka od błyszczyku. Własnie patrzę na bloga mojej "koleżanki" ze szkoły. Wkurza mnie to. Wydaje mi się, jakbym czytała notkę, którą napisała osoba chora umysłowo. Przykro mi, ale "LoFfCiAm" itp.nie występuje w słowniku osób zdrowych. Osoba, która spędza godzinę przed lustrem, a drugą przed szafą, nie może nic konkretnego wnosić dla świata. Jest mi cholernie przykro z tego powodu, bo są osoby, które na nic nie zasługują, a mają wszystko na wyciągnięcie ręki i myślą, że wszystko jest proste łatwe i przyjemne, bo pokażesz kawałek siebie i pstryk. Nie chodzi mi o kawałek duszy, lecz ciała. Przykro mi, życie jest brutalne i na wszystko trzeba sobie zapracować! Na świecie jest ponad 7 miliardów ludzi, a dla mnie nie ma kogoś odpowiedniego. Kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, przytulić się kiedy tego potrzebuję. Patrząc na moje koleżanki, które mają kogoś takiego przy sobie, jest mi przykro. Czym ja się różnie, co robię źle, co jest we mnie nie tak? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. Przynajmniej narazie...




Powyższą notkę napisałam kilka godzin temu. Zachowałam ją i dopiero teraz tutaj dodaję, bo podczas jej pisania, zadzwonił mój przyjaciel i poprosił o rozmowę. Musiałam przerwać pisanie i wyszłam się z nim spotkać. Teraz czuję się już znacznie lepiej. Jednak rozmowa z drugą osobą pomaga. Czasem warto być otwartym na świat. Zaraz wezmę jeszcze gorącą kąpiel, poproszę mamę o zrobienie mi pysznej, gorącej czekolady, usiądę przy oknie, opatulona w kocyk, włączę muzykę i przesiedzę tak pół nocy. :)


Dzisiejszy wieczór spędzę z Nirvaną <3.


Dobranoc. 
Liz. 

czwartek, 3 listopada 2011

Carpe Diem

Cześć, jak Wam mija dzisiaj dzień? Ja wstałam dość wcześnie, ale czuję się dobrze. Już nie mogłam się doczekać, aż do Was napiszę! Cały czas zastanawiam się nad tym, czy ktoś zacznie czytać moje notki. Może już jest taka osoba, która po jednej mojej notce chce ze mną iść dalej, która być może będzie chciała się ze mną dzielić swoimi przeżyciami (może ta osoba także prowadzi bloga?) ? Jeśli tak to proszę zostawić po sobie jakiś komentarz, żebym nie pisała tego "do kotleta" (można w ogóle pisać do kotleta?!). W każdym bądź razie, było by mi miło, gdyby takowa osoba się odezwała. Kurczę, na co ja liczę? Liz, Ty głupcze, przecież nikt nie będzie Cię czytał! 


Dzisiaj mój dzień minął dość dobrze. Oprócz mojej psychozy maniakalno-depresyjnej nic mi chyba nie dolega. Nie, nikt tego u mnie nie stwierdził, przynajmniej oficjalnie. Jednakże mam czasem wahania nastrojów, pewnie jest to spowodowane moim wiekiem i hormonami, w większym lub mniejszym stopniu. Niemniej jednak nie jestem osobą oschłą, szarą i spokojną. Wręcz przeciwnie, jestem osobą pełną energii, mającą miliony myśli i pomysłów na minutę. Czasem właśnie to prowadzi do mojej zguby. Zbyt dużo myślę o wszystkim, co mnie dookoła otacza. Wieczorami lubię wyobrażać sobie, co by było gdybym kiedyś postąpiła inaczej, gdybym nie milczała, nie wstydziła się, tylko powiedziała to co myślę. Gdybym nie czekała, aż stanie się cud, bo jakoś dobrze na tym nie wyszłam. Mimo to, ta sytuacja niczego mnie nie nauczyła, a ja podjęłam już decyzję. Jeśli uda się nam zrealizować nasze plany, to wolę milczeć, bo nie chcę niczego zniszczyć, czegoś co budowaliśmy tyle czasu i w co włożyliśmy tyle serca i pracy. Wystarczy tylko małe "pstryk" i wszystko może pęknąć jak mydlana bańka. Pęknąć i już nie wrócić lub trwać dalej, ale już nie tak samo jak kiedyś... Myślę, że czasem warto trzymać język za zębami, bo z czasem może być lepiej, a jakieś nieprzemyślane ruchy mogą spowodować utratę czegoś ważnego. Jestem młoda i jeszcze wiele okazji będzie przede mną, a ta, na którą pracowało kilka osób wspólnie, może już się nie trafić. Więc zawsze pamiętajmy, aby nie patrzeć tylko na siebie. Należy brać pod uwagę także pracę innych. Czasem warto przemyśleć kilka spraw i wziąć się w garść, bo życie jest krótkie i to od Ciebie zależy, jak je przeżyjesz. Nie trać czasu na nic, po prostu "Carpe Diem".


Dużo dzisiaj napisałam, jednakże jest mi lżej na sercu. W czasie pisania notki dostałam kilka sms z "rozkazem" wyjścia z domu od moich przyjaciół. Więc ubieram się i biegnę na spotkanie z nimi. Jutro mam dość luźne lekcje, więc nie muszę się niczym przejmować. Jak ja to kocham! Trzymajcie się ciepło. Do jutra! :)


Liz.

środa, 2 listopada 2011

Beginning.

Cześć Kochani!
 Na wstępie chciałabym Wam opowiedzieć coś o sobie. Mam 15 lat, mieszkam w małym miasteczku, gdzie również uczęszczam do gimnazjum. Chcę być tutaj absolutnie szczera, dlatego też  umownie będę nazywać się Liza Sheer, czyli po prostu Liz. Nie będę podawać tutaj nazw miejsc lub osób, z którymi będę miała do czynienia i o których będę miała tutaj zamiar wspomnieć, ponieważ nikt z moich znajomych nie wie, że założyłam tego bloga. Wiem, że to trochę głupie, ale czasem mam taki dzień, w którym chętnie wydusiłabym coś z siebie, a nie chcę obarczać tym moich przyjaciół. Innymi słowy będę tutaj (w miarę jak mi czas na to pozwoli) opisywać swoje uczucia, spędzone dni itp. Dzisiejsza notka, jest taka bardziej "organizacyjna", ponieważ chciałabym Wam jakoś siebie bliżej przedstawić (chociaż nie wiem, czy mi się to uda).
Na zegarze jest już godzina 22, ja muszę jutro wcześnie wstać i dlatego też zaraz muszę kończyć. Piszę tę notkę już chyba czwarty raz i myślę, że ostatni. W sumie to nawet dzisiaj nie wydarzyło się nic wartego uwagi, więc nie ma nic do stracenia, dzień jak co dzień z moimi kochanymi przyjaciółmi. Mam nadzieję, że będzie chociaż kilka osób, które będą chciały czytać mojego bloga, jako np. "Opowieść na dobranoc", ale nie jako nudną lekturę, po której chce się spać, tylko ciekawą opowieść, po której lepiej się śpi. Wiem, absurd, wszystko, co robię wydaje mi się być jednym wielkim  absurdem. Życzę wszystkim miłej nocy, do jutra. 


Liz.