Musiałam trochę odizolować się od świata, dlatego też tutaj nic nie pisałam. Jeśli chodzi ostatnie wydarzenia to już trochę ochłonęłam. Nadal czuję do siebie żal, ale mniejszy. W każdym bądź razie jest lepiej, nawet powiedziałabym dobrze.
Czasem dość duża liczba osób pyta mnie dlaczego nie koleguję się ze swoimi rówieśnikami. Nigdy nie trzymałam się z nimi blisko, jeżeli już to z chłopakami. Dziewczyny zawsze wydawały mi się bardziej grzeczne, bardziej dziecinne. Rozmawiały o rzeczach, które mnie nie interesowały, wszystkiego się bały, słuchały się wszystkich, rodziców, nauczycieli. Dawniej rozmawiały o lalkach, o nowych gazetkach, które mama im kupiła. Ja nigdy taka nie byłam. Lubiłam przygody, ryzyko. Nagminnie przychodziłam do domu z poobdzieranymi kolanami od zabaw na dworze, podbitym okiem od bijatyk na podwórku (czasem też urządzało się wojny między nami, a dzieciakami z innego podwórka). Jako dziecko grałam w piłkę nożną, bawiłam się w podchody, chowanego, a zimą w wojny na śnieżki, co roku próbowaliśmy zbudować igloo, jeździliśmy na łyżwach na zamarzniętym stawie. Nigdy nie lubiłam się bawić lalkami, zawsze wybierałam samochody. W podstawówce złośliwe dziewczyny mówiły, że jestem "chłopczycą", czasem zdarzyło się i zdarza nadal, że rodzice tak na mnie powiedzą. Nie jest mi z tego powodu przykro, przyzwyczaiłam się, że jestem inna niż moje koleżanki. Wychowywałam się w środowisku, gdzie dziewczyny miały taką samą rolę, co chłopcy. Nie było jakiś chorych podziałów. Byliśmy w różnym wieku, nikt nie traktował nikogo jakoś specjalnie inaczej. Nasi rodzice ciężko pracowali na nasze utrzymanie, co sprawiało, że mieli mniej czasu dla nas, co nie oznacza, że mniej nas kochali. Spędzali z nami mniej czasu, ale bardzo o nas dbali. Nigdy nie pozwolili, aby stała nam się jakaś krzywda. Mieli do nas duże zaufanie, chociaż nieraz przysporzyliśmy im wiele kłopotów. Moje koleżanki były zawsze "chronione" przez rodziców. Gdy tylko upadły, na wszelki wypadek jeździli do lekarza albo szli do pobliskiej pielęgniarki, aby opatrzyła ranę. U nas, gdy rana była trochę większa, polewało się wodą utlenioną (z rozkazu rodziców oczywiście), ewentualnie przyklejało plaster i szło się nadal na dwór. Oczywiście, zawsze był też czas na naukę, starsi koledzy niejednokrotnie pomagali młodszym w odrabianiu lekcji na placu zabaw, wystarczyło poprosić o pomoc. Dlatego wszyscy wyrośliśmy na osoby umiejące sobie poradzić w życiu. To, że spędzałam dużo czasu na zabawie, nie oznacza, że nie poświęcałam czasu na szkołę. Wręcz przeciwnie, rodzice nie wypuścili mnie z domu dopóki nie odrobiłam pracy domowej. Wbrew pozorom zawsze byłam i nadal jestem, jedną z najlepszych uczennic w klasie. Wygrywam konkursy muzyczne i humanistyczne. Prawdę mówiąc im jestem starsza, tym mniej chce mi się uczyć. Moje dzieciństwo nigdy mnie nie ograniczało. Teraz już tego nie ma. Wszyscy rozeszli się po różnych szkołach, a nawet dużo osób poszło już na studia. Widzę teraz tylko naszych młodych "zastępców", którzy nie kontynuują już naszych zabaw. Wolą się kłócić, wyzywać, przeklinać i niszczyć wszystko, co im wpadnie pod rękę. Jest w nich zero tolerancji dla innych. Nie wiem czym to jest spowodowane, strasznie mi z tego przykro. Nie rozumiem osób, które nie potrafią cieszyć się z życia, nie potrafią zaakceptować człowieka takim, jakim jest. Moje koleżanki z klasy zawsze były wyrachowane i sztywne. Nadal takie są, chociaż nie powiem, że zmieniły się przez ostatnie lata, jednakże czasem mnie "nie akceptują", bo mam całkiem inne podejście do życia. Jestem bardziej spontaniczna i buntownicza. Jestem uparta, potrafię walczyć i postawić na swoim. Wszystko umiem obrócić w żart. One ulegają wszystkiemu i wszystkim, bo nikt ich do tego nie przygotował. Nie są przystosowane do życia, które nie jest łatwe, w którym rodzice nie zawsze będą prowadzić za rączkę, co w ich przypadku było codziennością. Wychowała mnie ulica i nie boję się do tego przyznać. Jestem wdzięczna moim rodzicom, że pozwolili mi na spędzanie czasu na podwórku, pośród kolegów i koleżanek. Nauczyłam się liczyć na siebie, zawsze jakoś wybrnę z nieciekawych sytuacji, nie boję się stawiać sobie nowych wyzwań, bo wiem, że życie to ciągły bieg i walka o to, co dla nas najważniejsze. Jak to mówi mój kolega "życie to nie je bajka, życie to je wojna", nie wiem, czy jest to tekst z jakiegoś filmu, czy on sam sobie to wymyślił, ale te słowa według mnie są bardzo słuszne i bardzo ciekawie powiedziane. Jestem dumna ze swojego dzieciństwa i bardzo chętnie o nim opowiadam. Wiem, że moi rodzice, chcieli dla mnie jak najlepiej i nadal chcą. Często na nich krzyczę, kłócę się z nimi, nie słucham ich rad, pyskuję, ale to świadczy tylko o tym, że próbuję coś zrobić sama. Nie lubię, gdy ktoś narzuca mi swoje racje i myślę, że to jest bardzo ważne. Nie możemy pozwolić, aby ktoś mówił nam co mamy robić. To jest nasze życie i mamy prawo je przeżyć jak chcemy. Musimy o tym pamiętać, bo ludzie są podli i chcą zapanować nad każdym, za wszelką cenę. Nie mówię, że jestem idealna, nie mówię, że wszyscy mają postępować tak jak ja, bo czasem też popełniam błędy. Niejednokrotnie zostałam spisana przez policję, nieraz policja przywiozła mnie do domu, nie raz uciekałam przed policją, moi rodzice o tym wiedzą (przynajmniej o części) i zostałam już za to ukarana. Miałam kary w domu, które musiałam odrobić. Nie wychodziłam na dwór przez długi czas, miałam zakaz spotykania się z przyjaciółmi, musiałam ciężko pracować w domu. Wiem, że to jest efekt mojej głupoty, zrozumiałam to. Moi rodzice stracili do mnie zaufanie i teraz próbuję je odbudować. Mimo tego zdarza mi się wyjść gdzieś na imprezę. Okłamać ich, to jest silniejsze ode mnie, ale uważam na to co robię. Przynajmniej się staram. Problemów w szkole nie mam, nauczyciele nie wiedzą o moich poczynaniach. Trudno w to uwierzyć, ale zazwyczaj kończę z bardzo dobrym zachowaniem, chociaż niejednokrotnie się z kimś pobiłam. Tata zawsze mi powtarzał, że jeśli ktoś zrobi mi coś złego, mogę go uderzyć, ale nigdy mam się nie bić pod byle pretekstem i może dlatego zawsze wszyscy przyznają mi rację, gdy przychodzę zmęczona i obolała na lekcję. W sumie mogę powiedzieć, że tak BYŁO, bo już nie jest. Kiedyś trochę trenowałam boks i to dawało mi przewagę, ale nie wykorzystywałam tego z byle powodu. Na początku gimnazjum powiedziałam sobie, że z tym kończę. Boks to nie zajęcie dla dziewczyny, dorastam i powoli staję się kobietą i muszę się tak zachowywać. Koledzy czasami mi mówią, że tęsknią za starą Liz, która czasem kogoś uderzyła, po klęła i poopowiadała jakieś ciekawe historie, ale lubią mnie tak jaka jestem. Nadal lubię sobie poprzeklinać z kolegami, posiedzieć na ławce w szkole i po obgadywać niektóre dziewczyny. Zawsze w jakimś stopniu byłam podobna do chłopaków, bo wśród nich się wychowałam i na pewno coś z tego jeszcze we mnie pozostanie. Na razie wziąć dążę do doskonałości, której zapewne uda mi się osiągnąć, ale jestem dumna ze swojego życia i w przyszłości będę miała co wspominać.
Dziękuję bardzo jeśli ktoś to przeczyta. Po to tutaj jestem, aby pokazać Wam, jak żyję, co się ze mną dzieje. Chcę się z Wami tym dzielić, bo życie można porównać do opowiadania, które codziennie daje nowe doznania, codziennie krok po kroku, kartka po kartce ukazuje nam coś nowego. Każdy przeżywa swoje życie inaczej, jest to coś tak zupełnie różnego, że nie ma słów, które mogłyby to opisać. Może dla kogoś wydać się głupie, że podaję się jako Liza Sheer, ale nie chcę, aby ktoś kto zna mnie w życiu codziennym, wiedział o kogo chodzi. Nie chcę, aby ludzie patrzyli na mnie inaczej. Taki blog w mojej szkole wzbudziłby wiele kontrowersji. Nauczyciele zaczęliby tutaj zaglądać, uczniowie mogliby wyśmiać nawet moje słabości, moje przeżycia, które dla mnie są ważne, a dla nich nie. Jestem człowiekiem bardzo uczuciowym, który niestety patrzy na to co mówią ludzie. Mam nadzieję, że każdy kto przeczyta chociażby jedną moją notkę, zastanowi się nad swoim życiem. Czy robi to co chce, czy jest szczęśliwy...
Liz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz